Fidel znaczy wierny

Jacek Dziedzina

GN 12/2012 |

publikacja 22.03.2012 14:32

Gdy Jan Paweł II leciał na Kubę w 1998 roku, światowe media wróżyły rychły koniec rewolucji Fidela Castro. Po 14 latach reżim w Hawanie nadal rujnuje kraj. Benedykt XVI odwiedza wyspę, która utknęła na środku oceanu.

Fidel znaczy wierny MS/Wikipedia / CC 3.0

Ten tekst miał powstać na Kubie. To, że mimo starań nie udało nam się znaleźć tam odpowiednio wcześnie przed pielgrzymką papieża, jest symbolicznym dowodem na to, jak daleko jeszcze do prawdziwej odwilży na wyspie. Dziennikarze zagraniczni mogą przebywać tam tylko przez 7 dni, wyłącznie w czasie papieskiej wizyty i tuż przed nią. Żeby nie zdążyć zobaczyć wszystkiego, co odbiega od oficjalnego wizerunku kraju i żeby nie dotrzeć do nikogo, kto ma wiele do powiedzenia na temat prawdziwej natury kubańskiego socjalizmu.

Nad placem Rewolucji w Hawanie ciągle unosi się wizerunek „świętego” kubańskiego socjalizmu, Ernesto „Che” Guevary. Na ulicach wynajęte przez rząd bojówki atakują Kobiety w Bieli, żony dysydentów, odsiadujących wyroki za „działalność wywrotową”. Od pielgrzymki bł. Jana Pawła II Boże Narodzenie jest oficjalnie ponownie dniem wolnym od pracy, ale w praktyce większość Kubańczyków i tak pracuje, bo rząd obiecał, że tego dnia będzie płacił podwójnie. Jakoś leci.

Pensja na buty

Tak naprawdę Kuba ledwo zipie. Nie dlatego jednak, że i ojciec kubańskiej rewolucji nie jest już ani pierwszej młodości, ani najlepszego zdrowia. Starcze dolegliwości nie przeszkadzają zresztą Fidelowi Castro udzielać się społecznie: został stałym felietonistą gazety „Granma”, odpowiednika naszej poczciwej „Trybuny Ludu” (młodsi czytelnicy dopytają starszych). I dopóki na wyspę przylatuje stary przyjaciel dyktatora Gabriel García Márquez, można być niemal pewnym, że pogłoski o śmierci El Comandante są przedwczesne. Znany kolumbijski powieściopisarz miał kiedyś zadeklarować, że jeśli Fidel umrze, jego noga na Kubie więcej nie postanie. Fidel z kolei obiecuje, że umrze jako ostatni na wyspie. Chyba że wcześniej zabiją go gringos (w tym wypadku chodzi o Amerykanów).

Kuba ledwo zipie, bo idee rewolucji już dawno zbankrutowały, a jej nadęte symbole, próbujące niezdarnie przykryć nędzę wyspy, wyglądają coraz bardziej makabrycznie. Mimo dobrze rozwiniętej służby zdrowia i lśniących na zewnątrz hoteli – jednych z niewielu zdobyczy karaibskiego socjalizmu – wyspa musi importować żywność, omijając jednocześnie na różne sposoby blokadę gospodarczą. A żywności brakuje nie dlatego, że ziemia wyjątkowo nieurodzajna, tylko dlatego, że ziemia państwowa, czyli niczyja. Bez prawa własności nie będzie też produkcji. Nawet cukier, dawniej jeden z narodowych wręcz produktów wyspy, dostępny jest wyłącznie na kartki. Wywożony jest do krajów arabskich, które płacą za niego ropą. Po co, skoro Kubańczycy mogliby wydobywać swoją ropę z Zatoki Meksykańskiej? Mogliby, gdyby umieli i posiadali sprzęt. Tak samo mogliby łowić ryby, gdyby mieli wędki i łódki. Jeśli mają te ostatnie, to już prędzej po to, by uciec. Kubańskie peso jest praktycznie bezużyteczne, większość rzeczy można kupić za tzw. peso wymienialne (CUC): 1 CUC to mniej więcej 1 dolar. Przeciętny miesięczny zarobek 17–20 CUC  wystarczy na parę butów. Albo na trzy godziny surfowania po internecie w hotelu. Pracownik naukowy Uniwersytetu Medycznego w Hawanie dostaje 30 CUC. Za to kupi i buty, i jeszcze posurfuje dwie godziny w sieci.

Kable

Mimo formalnego przejęcia władzy przez Raúla Castro, brata Fidela, trudno mówić o odwilży. Nawet jeśli co jakiś czas pojawiają się skąpe sygnały o nowej polityce, reżim nie popuszcza. Choć z więzień zwolniono symbolicznie część więźniów politycznych, Kobiety w Bieli, żony skazanych, nadal próbują demonstrować sprzeciw. Moje wielotygodniowe (!) oczekiwania na e-maile od „kontaktów” na miejscu, a czasem brak informacji zwrotnej, to również symboliczny dowód na to, że wyspa utknęła w czasie. Na Kubie internetu prywatnie mieć nie można. Sieć dostępna jest tylko w instytucjach państwowych i hotelach. Czasem uda się złapać sygnał w wąskich uliczkach. Nie można też posiadać anteny satelitarnej i oglądać zagranicznych stacji telewizyjnych. – Ludzie kombinują, jak mogą, w ścianach domów ukrywają kable – mówił mi ks. Andrzej Borowiec, salezjanin, który przez kilka lat pracował w Hawanie. – Służby często przyjeżdżają i sprawdzają ściany wykrywaczami. A jak znajdą, to obcinają kable i zabierają sprzęt – wspomina. Za kable grozi więzienie albo mandat. Łatwo wpaść, bo szansa na to, że ktoś – nomen omen – „podkabluje” – jest spora. Mówi się, że ok. 80 proc. społeczeństwa współpracuje ze służbami bezpieczeństwa. W każdej rodzinie jest jakaś „wtyczka”. – Muszę donosić, bo powiedzieli, że inaczej nie skończę studiów. Piszę i mówię bzdury w tych donosach, ale muszę to robić – powtarza się w relacjach hawańskiej młodzieży. Raúl Castro z niezrozumiałych powodów był postrzegany na świecie jako nadzieja na zmianę. Tymczasem młodszy brat Fidela zawsze należał w partii do skrzydła twardogłowych, niechętnych jakimkolwiek ustępstwom. To typowy technokrata, podczas gdy Fidel, przy całym swoim okrucieństwie, miał w sobie zawsze element pewnej latynoskiej fantazji, czego przejawem były wielogodzinne płomienne wystąpienia.

Sam Fidel pewnie modli się po cichu, by USA nie zniosły jednak blokady gospodarczej Kuby, choć głośno wygraża kolejnym lokatorom Białego Domu. Dobrze wie, że blokada paradoksalnie trzyma kubański reżim, a jej zniesienie spowodowałoby zalew amerykańskich inwestycji i stałoby się początkiem końca komunizmu na Kubie.

Wiara Fidela

Napisałem, że Fidel „modli się” – choć w tym miejscu była to raczej przenośnia, wcale nie jest powiedziane, że twórca oficjalnie ateistycznego państwa nie przechodzi teraz swojej drogi duchowej. W ostatnich latach coraz więcej mówił i pisał o Jezusie. Bardziej jednak interesowała go analiza porównawcza… z własną osobą i rolą, jaką „obie postacie” odegrały w historii. Być może jednak nie wiemy wszystkiego. Być może wychowanek starych jezuickich szkół (któż nim nie był na Kubie przed rewolucją) i syn pobożnych katolików u schyłku życia przechodzi jakąś tylko Bogu znaną przemianę? Nawet jeśli tak jest, ryzykowne byłoby wyciąganie wniosków, że zaproszenie najpierw Jana Pawła II, a teraz Benedykta XVI podyktowane było względami religijnymi. – To bardziej działa na zasadzie: skoro papieża wszędzie przyjmują, to i my nie będziemy gorsi – mówi ks. Andrzej Borowiec. W Hawanie przez kilka lat salezjanin prowadził działalność duszpasterską. Choć to może zbyt duże słowo jak na tamtejsze warunki. Działalność ewangelizacyjna jest praktycznie zabroniona. Mimo że katolicy są ciągle większością na wyspie (ok. 56 proc.), to praktykujących co niedzielę jest zaledwie 5 proc. W ciągu ponad pół wieku rządów Castro liczba katolików skurczyła się o ok. 20 proc z powodu emigracji lub nakazów opuszczenia wyspy. Dla Kościoła skomplikowany jest ponadto temat santerii – kubańskiej religii łączącej chrześcijaństwo z pogańskimi kultami afrykańskimi.

Paktowanie z Castro

Dziś pozorne ustępstwa władz wobec Kościoła są w gruncie rzeczy mydleniem oczu. Ks. Borowiec kiedyś nie mógł nawet odprawić ulicznej Drogi Krzyżowej, a dwa lata przed powrotem z Kuby taka możliwość już była. Księdzu nie można też było odwiedzać więźniów, a teraz duchowni dostają nawet pozwolenie na odprawienie Mszy św. dla skazanych. Jednak za złamanie zasad „nienaruszalnych” grozi konieczność opuszczenia Kuby. Tak było niedawno z kilkoma dominikanami z Hawany. Są też niedoszli męczennicy: jak żyjący w Santiago de Cuba o. José Conrado Rodriguez. Przeżył już dwa zamachy na swoje życie, mówią o nim: kubański Popiełuszko. Takich jednak jak on jest w tutejszym Kościele niewielu. – Większość duchownych współpracuje z reżimem – mówią moi informatorzy z wyspy. Mają nawet trochę pretensji do hawańskiego arcybiskupa kard. Jaime Ortegi y Alamino, za zbytnią, ich zdaniem, ostrożność i uległość wobec władz. – Kościół wynegocjował zwolnienie 75 więźniów politycznych, ale w jednocześnie nałapano nowych, a jeden z nich właśnie zmarł. Tak wygląda dogadywanie się z kimś takim jak Castro – mówią rozgoryczeni dysydenci. – Castro pozwala na delikatne ożywienie życia religijnego na Kubie, w zamian żądając od Ortegi, by papież nie poruszał tematu demokracji i praw człowieka. Prawdopodobnie nie spotka się też z Kobietami w Bieli, bo władze postawiły taki warunek. Być może obawy są przesadzone, przecież żaden reżim nie może ocenzurować wystąpień papieskich. Tak też było w 1998 r., kiedy Jan Paweł II upominał się o wolność sumienia na Kubie. Tyle że najbardziej entuzjastycznie tłumy reagowały nie wtedy, gdy papież potępiał „państwowy ateizm”, tylko gdy mówił o wyzyskiwaniu biednych przez bogatych. I choć reżimowa telewizja uznała to za wsparcie idei rewolucji, to słowa papieża były de facto oskarżeniem systemu Castro, który – jak wcześniej dyktatura Batisty – zrujnował rajską wyspę.

Korzystałem z książek: K. Mroziewicz, „Fidelada” oraz J. Moskwa „Drogi Karola Wojtyły”, t. III (rozdział „Ostatnia krucjata”)

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.