Zawsze, gdy myślę o drodze życiowej Jana Pawła II, rodzi się we mnie głęboka pewność, że losy tego Człowieka układają się w jakąś przejrzystą, doskonale skomponowaną symfonię. Wrażenie to potwierdza, a nawet potęguje lektura kolejnych książek Papieża, nie tylko tych stricte autobiograficznych, lecz także jego wierszy, encyklik, adhortacji.
Po latach widać wyraźnie, że właściwie wszystko, co przeżył i co napisał Karol Wojtyła, zostało podporządkowane pełnionej przez niego misji w Kościele. Tak, jakby już od bardzo dawna przygotowywał się (albo raczej był przez Kogoś przygotowywany) do swojej późniejszej roli. Jakby – nie wiedząc – wiedział. Jakby – nie widząc – odgadywał, przeczuwał swą przyszłość.
Oczywiście, człowiek sam, zdany tylko na własne siły, nie jest w stanie „zaprogramować” swego powołania ani tym bardziej wypełnić go do końca. To sprawa osobistego przyjęcia Daru i Tajemnicy. Taki tytuł, jak wiadomo, nosiła wcześniejsza książka Ojca Świętego – o powołaniu do kapłaństwa. Teraz otrzymaliśmy jej kontynuację: Wstańcie, chodźmy!, gdzie Papież opowiada o swoim – jak sam to nazywa – „życiu biskupim”. Już w pierwszym rozdziale, snując refleksje nad źródłami powołania biskupiego, przypomina słowa Chrystusa: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by wasz owoc trwał” (J 15, 16).
„Czułem się jakoś dziwnie”
– tak Jan Paweł II wspomina nastrój, w jakim się znajdował, gdy po przekazaniu arcybiskupowi krakowskiemu Eugeniuszowi Baziakowi wiadomości o swej nominacji na biskupa pomocniczego wyruszył pociągiem w kierunku Olsztyna, żeby kontynuować przerwane wakacje. Stwierdzenie o „dziwnym” sampoczuciu (nie w znaczeniu zdrowotnym, lecz duchowym) powtarza się na początku książki jeszcze dwukrotnie:
„Gdy siadłem do wiosła, było mi znów jakoś dziwnie. Uderzyła mnie zbieżność dat: datą nominacji, którą otrzymałem, był 4 lipca, a ten dzień jest rocznicą poświęcenia Katedry Wawelskiej. Jest to rocznica, którą zawsze nosiłem w sercu. Zdawało mi się, że ta zbieżność coś znaczy(...)”.
I drugi fragment:
„Zanim zostałem wyświęcony, wystąpiłem oficjalnie jako biskup nominat w Lubaczowie z okazji srebrnego jubileuszu biskupstwa arcybiskupa Baziaka. Był to dzień Matki Boskiej Bolesnej, który we Lwowie obchodzono 22 września. Byłem tam razem z dwoma biskupami z Przemyśla: ks. biskupem Franciszkiem Bardą i ks. biskupem Wojciechem Tomaką – obaj sędziwi starcy, a ja między nimi młodzik 38-letni. Dziwnie się czułem”.
Jakże ujmujące jest to papieskie wyznanie! Czyżby właśnie owo „dziwne uczucie”, w którym mieszają się ze sobą niepokój i zdumienie, ciekawość i pokora, było sposobem odczytywania Bożych znaków? Dla nas, świeckich, jest to sygnał, że trzeba częściej wczuwać się we własne „dziwne” stany duchowe i cierpliwie je rozpoznawać. Ojciec Święty uchyla tu przed nami rąbka Tajemnicy, której sam nie potrafi do końca zrozumieć, ale której potrafi zaufać! Miał niewątpliwie rację ks. Artur Stopka, gdy w poprzednim numerze „Gościa” pisał, że jedną z najważniejszych cech tej książki jest „absolutna szczerość”. Osoba Karola Wojtyły staje się nam dzięki temu jeszcze bliższa.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Ojciec Święty w liście z okazji 100-lecia erygowania archidiecezji katowickiej.
Przyboczna straż papieża uczestniczyła w tajnych operacjach, także podczas drugiej wojny światowej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
W audiencji uczestniczyła żona prezydenta Ukrainy Ołena Zełenska.
Nazwał to „kwestią sprawiedliwości”, bardziej, aniżeli hojności.