Mur cypryjski i "ryzyko" Chryzostoma

Jacek Dziedzina/Gość Niedzielny

publikacja 06.06.2010 20:00

W Europie chyba nie do końca zdajemy sobie sprawę z tego, jak ważna była to pielgrzymka. Może dlatego, że Bliski Wschód wydaje nam się jednak zbyt daleki

Mur cypryjski i "ryzyko" Chryzostoma Jakub Szymczuk/Agencja GN Spotkanie Benedykta XVI z Maronitami

1. Właśnie zjedliśmy kolację w małej knajpce w Nikozji, stolicy Cypru. W części południowej. Niecałe 200 m dalej powiewają dwie flagi: Turcji i Tureckiej Republiki Cypru Północnego. Idziemy wąską ulicą wzdłuż zasłoniętych zniszczonych budynków. Posterunek policji? No tak, zapomniałem się zupełnie, nie mam przy sobie żadnego dowodu tożsamości. Policjant jednak pozwala nam iść. Parę metrów dalej posterunek turecki. – Nie ma dowodu? To zapraszamy następnym razem – słyszę grzeczną odmowę. W środku jednej ze stolic państwa członkowskiego Unii Europejskiej. Niemal jak kiedyś w Berlinie. Tyle, że tutaj i tak już jest lepiej, bo od dwóch lat rzeczywiście można przejść na drugą stronę Nikozji po okazaniu dowodu tożsamości. Wcześniej był tu rzeczywisty mur nienawiści i symbol podziału Cypru.
Widział to również Benedykt XVI, który spędził dwie noce w budynku nuncjatury, stojącej tuż przy pasie oddzielającym dwie części wyspy. Wczoraj pisałem o rozczarowaniu, jakiego nie kryły niektóre cypryjskie media powodu „milczenia Papieża” dotyczącego okupacji północnej części wyspy. Tymczasem Papież nie milczał, tylko wyraźnie, głośno i wielokrotnie powtarzał, że rozwiązanie problemu podziału leży tylko w pojednaniu. Oczywiście, opartym na prawdzie. Jeśli jednak dla kogoś było to zbyt dyplomatyczne, prawdopodobnie ucieszyły go słowa, jakie Papież wypowiedział już na lotnisku w Larnace, tuż przed powrotem do Rzymu: - Spędzając ostatnie noce w Nuncjaturze Apostolskiej, która znajduje się w strefie buforowej ONZ, sam mogłem obserwować smutny podział wyspy, a także dowiedzieć się o utracie znaczącej części kulturowego dziedzictwa, jaka należy do całej ludzkości. Wysłuchałem także Cypryjczyków z północy, którzy pragną w pokoju powrócić do swych domów i miejsc kultu, a ja byłem głęboko wzruszony ich słowami – mówił Papież, wyraźnie nawiązując do apeli Cypryjczyków (zarówno katolickich maronitów, jak i prawosławnych), by Papież wsparł ich dążenia do odzyskania miejsc kultu i zamieszkania, utraconych na skutek tureckiej okupacji.
Sytuacja na Cyprze, z politycznego punktu widzenia, wydaje się właściwie patowa: ani Grecy z Południa, ani Turcy z Północy nie odstąpią od swoich racji. I to bardziej na zasadzie faktów dokonanych: przecież trudno sobie wyobrazić nagłą ewakuację Turków z północy. Pozostaje mieć nadzieję na realne porozumienie, które doprowadzi do jakiejś formy autonomii ziem północnych, ale jednak pod jednym przywództwem, jednym rządem cypryjskim. Żebym nie musiał w Unii Europejskiej legitymować się czymkolwiek przechodząc do sąsiedniej dzielnicy miasta.

2. Najważniejsza jednak tego dnia była Msza św. w centrum sportowym w Nikozji. Na płycie i na trybunach z Papieżem oraz z patriarchami i biskupami wschodnich Kościołów, pozostających w jedności z Rzymem, świętowało ok. 6 tysięcy osób. Pewnie w Polsce nikomu nie imponują takie liczby. Ale pamiętajmy o proporcjach: na Cyprze żyje ok. 13 tys. katolików (łacińskich i maronickich), a zatem na spotkanie z Papieżem przyszła dziś niemal połowa wiernych! To tak, jakby w Polsce pojawiło się ponad 18 milionów osób na jednej Mszy św. Trybunę, w której siedziałem, wypełnili niemal w całości imigranci z Filipin. Po lewej widziałem co chwilę flagi Libanu i Sri Lanki, na przemian z cypryjskimi i unijnymi. Chór zaintonował jakiś starożytny hymn maronicki powstały w cieniu libańskich cedrów, potem płynnie przeszedł do gregoriańskiej Missa de Angelis. Wokół ołtarza zgromadził się cały chrześcijański Bliski Wschód w osobach patriarchów i arcybiskupów. Zanim otrzymali z rąk Papieża instrukcje robocze na zbliżający się Synod Biskupów Bliskiego Wschodu, usłyszeli wraz z wiernymi, między innymi takie słowa Benedykta XVI: - Bliski Wschód zajmuje szczególne miejsce w sercach wszystkich chrześcijan, ponieważ właśnie tam, Bóg pierwszy dał się poznać naszym ojcom w wierze. Od czasu, kiedy Abraham wyruszył z Ur chaldejskiego, będąc posłusznym wezwaniu Pana aż do śmierci i zmartwychwstania Jezusa, Boże dzieło zbawcze zostało dokonane przez poszczególnych ludzi i narody w waszych ojczyznach. Od tego czasu orędzie Ewangelii rozprzestrzeniło się na cały świat, ale chrześcijanie na całym świecie nadal patrzą na Bliski Wschód ze szczególnym szacunkiem, ze względu na patriarchów i proroków, apostołów i męczenników, którym tak wiele zawdzięczamy, na mężczyzn i kobiety, którzy usłyszeli słowo Boga, dawali jemu świadectwo i przekazali je nam, którzy należymy do wielkiej rodziny Kościoła – mówił Papież. Benedykt XVI nie udawał też, że te „bliskie chrześcijanom” kraje są jednocześnie nierzadko miejscami prześladowań wyznawców Chrystusa, co przypomina czasy pierwotnego Kościoła.
Trzeba było widzieć twarze tych szczęśliwych ludzi, „zaledwie” 6 tysięcznej rzeszy, którzy być może już nigdy nie będą mieli szansy uczestniczyć w takim święcie. Trzeba było widzieć te szczęśliwe twarze, żeby nie zadawać już pytań o sens pielgrzymki do „prawosławnej wyspy”, gdzie nikt na Papieża nie czeka. Owszem, wyjeżdżając z centrum prasowego, widziałem grupkę prawosławnych, stojących z ikonami i z transparentami: „Papieżu, wracaj do domu”. Ale od innych prawosławnych słyszałem słowa pełne nadziei i uznania dla tej wizyty. Zwłaszcza gdy Papież gładko przechodził z angielskiego, na grecki, później na łacinę, znowu na grecki, następnie na francuski… Kościół przecież nie jest autokefaliczny, tylko powszechny właśnie. To wisiało dziś w powietrzu bardziej niż na jakiejkolwiek innej pielgrzymce. Dlatego też pełne uznanie należy się cypryjskiemu patriarsze prawosławnemu. Chryzostom II „ryzykował”, zapraszając Papieża. Jeszcze przed nią wielu prawosławnych, wchodząc do kościołów katolickich, było zdziwionych, że liturgia odprawiana jest w zrozumiałym dla nich współczesnym języku greckim, podczas gdy liturgia prawosławna posługuje się martwą już greką. Chryzostom II „ryzykował”, bo katolicy cypryjscy przygotowali w ciągu tych trzech dni nie tylko prawdziwe religijne show, ale też dali świadectwo żywej wiary i jedności z Rzymem. Nie zapomnę widoku tańczącego z imigrantami z Ghany o. Umberto Barato pod kościołem Krzyża Świętego, zazwyczaj dość powściągliwego (takie przynajmniej wrażenie odniosłem podczas dwukrotnych spotkań z nim), teraz odkrywającego przed światem swoją franciszkańską prostotę. Nie zapomnę Petera, Austriaka, podróżującego za Papieżem po całym świecie i tłumaczącego to jednym zdaniem: „To moje życie”. Ani katolicko-prawosławnego małżeństwa z Nikozji, którego dziecko jest wychowywane w duchu prawosławnym, ale uczęszcza do katolickiej szkoły, prowadzanej przez maronitów. Papież nie przyjechał tu, żeby kogoś komuś odbierać, przeciągać na „swoją stronę”. Benedykt XVI wypowiedział m.in. takie słowa pod adresem Chryzostoma II: - Niech Duch Święty prowadzi i utwierdza to wielkie przedsięwzięcie kościelne, dążące do przywrócenia pełnej i widzialnej wspólnoty między Kościołami Wschodu i Zachodu, wspólnoty, która winna być przeżywana w wierności Ewangelii i tradycji apostolskiej, w szacunku dla uprawnionych tradycji Wschodu i Zachodu oraz w otwarciu na różnorodność darów, przez które Duch umacnia Kościół w jedności, świętości i pokoju.
W Europie chyba nie do końca zdajemy sobie sprawę z tego, jak ważna była to pielgrzymka. Może dlatego, że Bliski Wschód wydaje nam się jednak zbyt daleki. Pielgrzymka pokazała, że dla chrześcijan musi pozostać bliski.