"Niech zstąpi Duch Twój..."

KAI |

publikacja 14.05.2018 18:30

Pomysł ogólnopolskiej nowenny inspirowanej pontyfikatem Jana Pawła II, prezentuje o. Maciej Zięba.

"Niech zstąpi Duch Twój..." Jakub Szymczuk /Foto Gość

Marcin Przeciszewski, Tomasz Królak (KAI): Jest Ojciec jest autorem projektu ogólnonarodowej nowenny: „Niech zstąpi Duch Twój...”, która ma rozpocząć się w 2020 r. w stulecie urodzin św. Jana Pawła II a zakończyć w 50. rocznicę jego wyboru na papieża. Jaka jest geneza tej idei?

O. Maciej Zięba OP: Mamy w Kościele dobrą tradycję „długomyślenia”, która zakłada planowanie projektów duszpasterskich z dłuższą perspektywą. Pomysł nowenny „Niech zstąpi Duch Twój...” narodził się w głowach moich przyjaciół z różnych kręgów i instytucji inspirowanych myślą Jana Pawła II. Pomysł jest prosty, bo powstał dzięki zestawieniu dwóch dat. Za 2 lata będziemy obchodzić 100-lecie urodzin Karola Wojtyły. A gdy dodamy 9 lat, to dojdziemy do 50. rocznicy jego wyboru na Stolicę Piotrową. A był to moment, który zmienił historię Kościoła powszechnego, historię świata i historię Polski.

Pojęcie nowenny dobrze wpisuje się w duszpasterską tradycję Kościoła w Polsce. Poprzedzały one różne ważne wydarzenia, a najbardziej w naszej pamięci tkwi Wielka Nowenna zainicjowana przez kard. Stefana Wyszyńskiego w obliczu millenium chrztu Polski. Dziś mamy niezmiernie dużo różnorakich aktywności, ale są one nieskoordynowane, akcyjne i kończą się zanim zdążą dotrzeć do szerszej świadomości, a tym bardziej nie prowadzą do duchowej przemiany. Dlatego potrzebny jest dłuższy okres intensywnej modlitwy, wyciszenia i formacji, gdyż ważne sprawy duchowe zawsze muszą powoli dojrzewać.

Nie upieram się jednak, że to musi być okres aż 9-letni, choć jest to nawiązanie do tradycji Prymasa Tysiąclecia. Przecież Jan Paweł II zainicjował pięcioletni okresu odnowy Kościoła pod hasłem: „Tertio millennio adveniente”. Zauważmy jednak, że rok 2020, stulecie urodzin, i tak rząd, i Zgromadzenie Narodowe, i księża biskupi, i mnóstwo organizacji ogłoszą „Rokiem Jana Pawła II”. To więcej niż pewne. A potem (2024 r.) obchodzić będziemy dziesięciolecie kanonizacji, rok później 20-lecie śmierci, a trzy lata później półwiecze od wyboru Karola Wojtyły na następcę św. Piotra. Zapewne za każdym razem będzie to owocowało wieloma nieskoordynowanymi akcjami. Będzie jeszcze więcej ulic i szkół, albumów i pomników, ale jestem pewien, że św. Jan Paweł II oczekuje od nas czegoś więcej. I że jesteśmy mu winni znacznie więcej.

Marzy mi się nowenna, ale jeżeli biskupi postanowiliby zbudować krótszy program duszpasterski, też włączyłbym się w to całym sercem. Niech to będzie „quadriennium” byleby był to całościowy program zawierający elementy modlitwy, pogłębienia formacji i zaangażowań społecznych, tak na szczeblu ogólnopolskim, jak i na szczeblu parafii. Dający zarazem dużo przestrzeni dla oddolnych inicjatyw.

A zarazem ma być to program nowenny, koncentrującej się na nauczaniu Jana Pawła II.

– Jestem głęboko przekonany, że moje pokolenie, które było świadkiem pontyfikatu i kształtowało się pod jego wpływem, a które nazywam „pokoleniem daru i długu”, pragnie spłacić choć cząstkę tego długu. A cóż można lepszego zrobić, niż powrócić do nauczania Jana Pawła II i przemyśleć je na nowo, w kontekście nowych wyzwań? Bo dla dzisiejszych młodych okres Jana Pawła II jest niemal tak odległy jak Powstanie Warszawskie czy Cud nad Wisłą z 1920 r. Jeżeli do nich nie dotrzemy, to dla nowej generacji Papież będzie się głównie kojarzył z „kultem jednostki”, na który oni reagują pejoratywnym określeniem „odjaniepawlać”.

Zarazem żadna inna wielka postać historyczna, ani Piłsudski, ani św. Maksymilian, czy kard. Wyszyński i żadne inne ważne wydarzenie, ani odzyskanie niepodległości, ani Powstanie Warszawskie - nie jest zapisane tak głęboko i tak powszechnie w polskich sercach jak postać Jana Pawła II. Katecheza papieska wciąż wzbudza szerokie zainteresowanie i nawet najlepsze programy duszpasterskie nie wywołają choćby cienia takiego rezonansu w naszych domach, w których wiszą miliony podobizn Papieża, często uwiecznionego na zdjęciu wraz z domownikami.

To są wielkie i realne pokłady dobrej energii, którą – póki czas – należy wykorzystać! Pamiętamy jak Polacy zareagowali na śmierć Jana Pawła II, przypomnijmy sobie miliony rodaków na jego beatyfikacji i kanonizacji, ale nawet taka akcja jak „Różaniec do granic” pokazują jak wiele dobra jest zmagazynowane w sercach Polaków, jak nasza wiara pragnie wspólnego uzewnętrznienia, wspólnego budowania dobra. Zmarnowanie tego potencjału byłoby niepowetowaną stratą i dla Kościoła i dla Polski!

Zauważmy też, że 27 lat pontyfikatu i 9 wizyt w Ojczyźnie daje nam wielkie bogactwo materiału. Chcemy budować na fundamencie Dekalogu – mamy nauczanie z pielgrzymki 1991 r. Chcemy odnowić przeżywanie Eucharystii – mamy inspiracje z II Polskiego Kongresu Eucharystycznego w 1987 i Światowego Kongresu we Wrocławiu 1997 (oraz encyklikę „Ecclesia de Eucharistia”). Pragniemy zgłębić panoramę Ośmiu Błogosławieństw – sięgnijmy do nauczania z 1999 r. Chcemy budować pojednanie z sąsiadami – mamy Zjazd Gnieźnieński 1997 i mnóstwo innych homilii, także głoszonych na Litwie, w Niemczech, Czechach, na Ukrainie i Słowacji. Mamy pojednanie z Żydami, a także wizytę Papieża w Ziemi Świętej.

To nauczanie, które powinno być inspiracją, punktem wyjścia, pozwala we wszystkich wymiarach urzeczywistniać papieskie wezwanie z I pielgrzymki do Ojczyzny – „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi!”

Ale mogłoby się wydawać, że proroctwo Jana Pawła II: „Nie zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze tej ziemi” już się wypełniło, skoro Polska na nowo odzyskała wolność?

– Pan Jezus nie mówi: „Nawróć się i uwierz w Ewangelię”, tylko mówi „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”. Nawrócenie nie dokonuje się raz – trzeba je odnawiać stale. Po 1989 r. ja też myślałem, że ta modlitwa Jana Pawła II już się spełniła. Miałem poczucie, że odrobiliśmy historyczne zadanie i będzie świetnie, że wreszcie możemy pojechać na zasłużone wakacje. Ale okazuje się, że wcale świetnie nie jest, a niektóre problemy zdają się być jeszcze poważniejsze.

A co dziś jest „nieświetnie”? Na jakie główne problemy ma odpowiedzieć nowenna?

– Odwołam się na przykład do hasła drugiej pielgrzymki: „Pokój Tobie Polsko – ojczyzno moja”. Polsce jest potrzebny dziś pokój wewnętrzny: pokój w naszych rodzinach i pokój w naszym społeczeństwie. Widzimy jego ogromny deficyt. Nieufność i wrogość głęboko deformują nasze chrześcijaństwo, czynią nas niewiarygodnymi świadkami Ewangelii, ale niosą też gigantyczne – choć niepoliczalne – koszty społeczne. Nieufność i wrogość obniżają bowiem możliwości współpracy – począwszy od rodzin przez zakłady pracy, wioski i miasta w których żyjemy, aż po centralne instytucje; zabijają solidarność, niszczą innowacyjność. Mnóstwo społecznej energii idzie na bezsensowną asekurację i bezsensowną walkę.

Pojednanie polsko-polskie wydaje się jednym z najważniejszych zadań. Dla Kościoła – bo nie ma Ewangelii bez pojednania i dla Polski - bo czasy idą trudne. Dlatego Jan Paweł II przestrzegał nas przypominając samoniszczące działania naszych przodków „w saskich czasach, które wiemy, jaki miały finał”.

Żadna inna postać i żadne inne nauczanie nie jest w stanie tak szeroko nas zjednoczyć jak postać Jana Pawła II.

Czy można powiedzieć, że Polacy w dużej mierze zapomnieli nauczanie Jana Pawła II?

– Generalnie tak, choć wynika to nie tyle z braku pamięci czy ze złej woli, lecz ze zmiany generacji. Mieliliśmy wrażenie, że pewne pojęcia się utrwaliły, że pewne rzeczy zostały przerobione. Weźmy choćby problem relacji nauki i wiary, wyjaśniany przez Jana Pawła II w encyklice „Fides et ratio”. Tymczasem nowa generacja ma wciąż z tym problemy. Okazuje się, że najważniejsze prawdy trzeba wciąż powtarzać. A chodzi o prawdy najważniejsze: te życiodajne i ewangeliczne. Mentalność młodzieży zmienia się szalenie szybko. Kiedyś, gdy człowiek umierał, do tego co pozostawił podchodziło się z wielkim pietyzmem - dziedziczyło się księgi oraz sprzęty. Dziś wszystko co jest starsze, wyrzuca się jako rupiecie, a nie pielęgnuje.

Ale jednocześnie widzimy, jak – niezależnie od tych gwałtownych przemian – młodzi wciąż potrzebują autorytetów. Najlepszym dowodem są Światowe Dni Młodzieży. Choć Jan Paweł II był już stary i mówił do młodych trudne, wymagające rzeczy, oni bardzo go potrzebowali jako ojca i autorytetu. Te miliony dzieciaków widziały, że on ich naprawdę kocha i to zmieniało ich serca. Jeśli będziemy mówili językiem miłości, trafimy do młodych każdej generacji. Ogromnie dużo winno się dziać także w przestrzeni wirtualnej. Poprzez sieci można dotrzeć do młodzieży indyferentnej w sensie wiary.

A jaki jest zamysł organizacyjny tego projektu? Czy będzie miał jakieś swoje centrum, biuro koordynacyjne?

- Niezmiernie dużo zależy tu od księży biskupów. Biskup to nie dyrektor, czy zarządca diecezji tylko „locus theologicus” w Kościele – wszystkie sakramenty sprawuje się w łączności z biskupem i każda szersza akcja duszpasterska powinna posiadać misję kanoniczną. Biskupi odpowiadają za przekaz wiary.

Rozmawiałem, wraz z przyjaciółmi, z wieloma ważnymi postaciami Kościoła w Polsce i wszyscy odnieśli się do tego projektu co najmniej życzliwie, a często bardzo życzliwie. Mam więc nadzieję że księża biskupi nakreślą ramy, a my postaramy się pomóc te ramy wypełnić. Mówiąc „my” mam na myśli Ruch Lednica 2000, Fundację Dzieło Nowego Tysiąclecia, Centrum Myśli Jana Pawła II i Instytut Tertio Millennio. Wszystkie te instytucje mają nie tylko duże doświadczenie w twórczym propagowaniu nauczania Jana Pawła II, ale też w pracy z młodzieżą. A to dopiero początek - wierzę, że jeszcze wiele innych instytucji do nas dołączy.

Powinniśmy koncentrować się na trzech wymiarach: modlitewno-liturgicznym, formacyjnym i społecznym oraz na trzech poziomach: ogólnopolskim, diecezjalnym i parafialnym. Dlatego tak potrzebne jest włączenie się Episkopatu. Jeżeli księża biskupi zaaprobują taki pomysł, to oczywiście konieczne będzie powołanie centrum opracowujące projekty możliwych działań, a potem wspierające i koordynujące wielorakie inicjatywy.

A wszystko to ma jeden cel, by pogłębić i odnowić nasze chrześcijaństwa. Jako duszpasterz widzę jak wiele jest do zrobienia.

Na przykład?

– Zaczyna się dziać coś złego z naszą religijnością. W dużym kryzysie jest spowiedź. Dokonuje się jej „psychologizowanie”, często dziś spowiadamy się nie z grzechów ale z problemów, dylematów, emocji czy trudności. A niemniej często pojawia się „demonizowanie”. Ludzie przestają się spowiadać ze złych czynów, a mówią o złych mocach czy o szatanie, które przymusiły ich do złego przez przedmioty, które posiadali, muzykę której słuchali, czy winy ich przodków. Zanika człowiek z jego wolną wolą, podmiot, który grzeszy i jest za ten grzech odpowiedzialny.

Odnowy wymaga także rozumienie sakramentu Eucharystii. Co prawda uczestniczy w niej co tydzień ok. 40 % Polaków, ale brakuje przeżywania Eucharystii w sposób głębszy - wspólnotowy. Eucharystia tworzy „communnio”, „koinonia” – głęboką wspólnotę. Jeśli przyjmuję komunię św. to mam być człowiekiem komunii. To nie jest tylko moja komunia z Panem Jezusem, ale też akt tworzący komunię między Jego wyznawcami. I to komunię niesłychanie głęboką. Przecież Pan Jezus nie powiedział: „Bierz i jedz”, ale „bierzcie i jedzcie” – jako wspólnota. Dlatego Dzieje Apostolskie choć często piszą o sporach, a nawet kłótniach wśród Apostołów, to zawsze są oni świadomi swojej fundamentalnej jedności w Chrystusie. A u nas w Polsce są „dobrzy” papieże i papieże „niedobrzy”, „dobrzy” i „niedobrzy” biskupi i księża, „prawdziwi katolicy” – to moja grupa i „fałszywi” – to ci inni.

Innym problemem jest coraz częstsze mieszanie nacjonalizmu z wiarą i wtedy zamiast chrześcijańskiego patriotyzmu otrzymujemy jakiś fałszywy teologicznie polski mesjanizm.

Wciąż pamiętam okres tzw. karnawału „Solidarności”, bez żadnego mesjanizmu, wydobył on z prawie całego społeczeństwa olbrzymie pokłady dobrej energii. Owszem wtedy też rywalizowaliśmy, kłóciliśmy się, niekiedy nawet żarliśmy się pomiędzy sobą, ale jednak byliśmy wspólnotą – te miliony zwykłych „zjadaczy chleba” robiło mnóstwo dobrych rzeczy. Jestem pewien, że takie pokłady dobrej energii są i dziś, ale nikt ich nie uruchamia. Kiedy patrzę na młodą generację Polaków, widzę mnóstwo świetnych ludzi. Jednak gdy zabrakło Jana Pawła II, nie mamy katalizatora, który byłby w stanie wyzwalać tą energię na zewnątrz.

Czy projekt „Niech zstąpi Duch Twój...” miałby być takim właśnie katalizatorem?

– Tak, bo ufam, że św. Jan Paweł II za nami oręduje. Jeśli księża biskupi przychylnie się do tego pomysłu odniosą, to nie tylko w metropoliach, ale i w każdej polskiej wsi czy przysiółku można będzie coś zrobić: nabożeństwo, spotkanie, czy aukcję charytatywną. Mogą powstać miliony takich inicjatyw. Ludzie chcą robić dobre rzeczy, tylko należy im stworzyć do tego przestrzeń.

Czym nowenna winna być dla samego Kościoła?

– Punktem wyjścia, inspiracją do duchowej i eklezjalnej odnowy Kościoła w Polsce: na poziomie centralnym, diecezjalnym i parafialnym. Musi być to bliskie idei „duszpasterskiego nawrócenia”, o której mówi Franciszek. W nowennę winno być włączone także nauczanie Benedykta XVI, Franciszka i jego następców. Taka otwartość jest integralnie wpisana w wizję Kościoła Jana Pawła II.

Wiąże się z tym pytanie, na ile dzisiejszy Kościół w Polsce jest tym „Kościołem Jana Pawła II”?

– Kościołowi zawsze grożą dwa niebezpieczeństwa: „dopasowania się”, czyli akomodacji do otaczającej rzeczywistości oraz „sztywności”, zamknięcia się w formach z przeszłości, które straciły już swą aktualność. Kościół jest cały czas pomiędzy Scyllą dopasowania a Charybdą sztywności.

Kiedy zbytnio „dostosowujemy się” do świata, na przykład dlatego, że spada liczba powołań zniesiemy celibat, będzie to samobójstwo. Jeśli zrezygnujemy z wymagań moralnych jakie stawia Kościół, to będzie dramat. Zbytnie „dopasowywanie się” do świata jest zdradą i autodestrukcją. Ale zdradą byłaby też zbytnia „sztywność” jaką widzimy w kręgach integrystycznych, bycie kustoszami w muzeum, zamiast odważnego wyjścia do świata z Ewangelią.

Jan Paweł II proponował wizję Kościoła, który żyje pomiędzy ekstremami „dostosowania się” i „sztywności”. Nazywam to „samoświadomością Kościoła otwartego”. Jest to Kościół głęboko świadomy posiadanego depozytu wiary oraz swej misji, tego, że niekiedy ma być „znakiem sprzeciwu”, ale który wychodzi na zewnątrz do świata i podejmuje z nim dialog, a nie przyjmuje postawę obronną.

Kościół nigdy, nawet w najbardziej niebezpiecznych czasach prześladowań, nie formułował filozofii „oblężonej twierdzy”. Jezus mówił do apostołów, tych niedouczonych chłopaków, którzy żyli w Galilei, a dla których Jerozolima była krańcem świata: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię! No i poszli do Aten, Koryntu i Rzymu. A potem dalej i dalej!

I tego dynamizmu, tego otwarcia bardzo nam dziś w Kościele potrzeba. Musi ono płynąć z doświadczenia wiary, z permanentnej formacji oraz z doświadczenia wspólnoty wiary.

Jednym z haseł Papieża, o którym mówił podczas kazania na Gdańskiej Zaspie, były Pawłowe słowa: „Jedni drugich brzemiona noście”. Chyba nie bardzo chcemy je nosić...

– To tylko dowód na potrzebę powrotu do tych idei. Serce mnie boli, kiedy widzę jak trwonimy dziedzictwo „Solidarności”. Tymczasem Jan Paweł II potrafił rozmawiać nawet z przedstawicielami obozu (post)komunistycznego i odnosił się do nich z szacunkiem.

A to dlatego, że szanował godność każdego człowieka. Na kogoś, kto kiedyś był kolaborantem, nie patrzył wyłącznie poprzez pryzmat tej kolaboracji ale traktował go jako „dziecko Boże”.

Jakże brak nam dzisiaj tego chrześcijańskiego spojrzenia na człowieka, nawet jeśli on błądził. „Solidarność”, która była ukochanym dzieckiem Papieża, była przykładem chrześcijańskiego „inkorporowania w życie społeczne” ludzi nieraz nawet od Kościoła odległych. Było to wprowadzanie społecznego nauczania Kościoła w otaczającą rzeczywistość.

Jednak ta dawna Solidarność nie wytrzymała próby wolności?

– To smutne, ale nie jest to największy problem. Większy problem z tym, co się stało z duchem „Solidarności”. „Solidarność” przecież nie była – jak się dzisiaj uważa - ruchem antykomunistycznym. Będąc w opozycji do systemu, chcieliśmy przede wszystkim zbudować coś pozytywnego, budować na poszanowaniu godności każdego człowieka. A jeśli ktoś z tamtego obozu np. sekretarz PZPR Fiszbach był nam przychylny, to myśmy się z tego cieszyli. Tak przecież działa chrześcijaństwo. „Solidarność” była ruchem chrześcijańskim, ale otwartym także na niechrześcijan.

A próba wolności? Wszystkie takie wielkie ruchy społeczne mają na etapie założycielskim ważne moralne idee i wokół nich się jednoczą się ludzie – bardzo się między sobą różniący. W XX wieku byliśmy świadkami trzech takich pięknych masowych ruchów: Mahatmy Gandhiego „Quit India!”, Ruchu Praw Człowieka Martina Luthera Kinga oraz „Solidarności”. I żaden z nich nie wytrzymał próby sukcesu. W momencie kiedy odnosiły zwycięstwo, zaczynał się proces erozji. Uruchamiała się logika coraz silniejszych podziałów. Niestety, wszyscy jesteśmy po grzechu pierworodnym.

Właśnie dlatego stale trzeba odnawiać oblicze ziemi. Tej ziemi!