Wielki Tydzień Jana Pawła

publikacja 03.02.2006 12:27

Miliony przybyły do Rzymu na ostatnią audiencję. Nie tylko Kościół, ale cały świat żegnał swojego Pasterza i Ojca. Młodzi żegnali niezawodnego Przyjaciela, Polacy największego Rodaka, Rzym swojego Biskupa powołanego z dalekiego kraju. Ilu było tutaj sercem? Trudno zliczyć. Każdy z nas przeżywał ten czas bardzo osobiście, wręcz intymnie. Bo ON był dla wszystkich i zarazem dla każdego. Kimś niesłychanie bliskim. Punktem odniesienia. Skałą.

Było mi dane być tych dniach w Wiecznym Mieście. Razem z milionami pielgrzymów ze świata, z Polski mogłem pożegnać ukochanego Ojca. Dziękuję Bogu za tę łaskę!

Poniedziałek - wieczorem
Pierwszy etap pogrzebu. O godz. 17.00 rozpoczyna się ceremonia przeniesienia ciała papieża z Sali Klementyńskiej do Bazyliki św. Piotra. Ludzie stoją już od rana w potężnej kolejce ciągnącej się daleko poza kolumnadę. Jestem wśród nich. Śledzę obraz na telebimie. Przede mną stoi skupiony w modlitwie Żyd. Ma czarną kipę na głowie. Mały obrazek - symbol. Kamyczek do mozaiki. Jak ten papież potrafił jednoczyć ludzi, leczyć wiekowe rany, uczyć miłości do ludzi ponad podziałami!

Ciało papieża niesione wysoko ponad głowami kardynałów, biskupów. Kiedy kondukt wychodzi przed bazylikę, witają go brawa. Orszak podąża głównym wejściem do Piotrowej świątyni. Zanim procesja zniknie w Bazylice zatrzymuje się w drzwiach. Ciało papieża zostaje obrócone w kierunku świata. Jakby się żegnał, jakby błogosławił po raz ostatni Urbi et Orbi.

Podejmuję próbę odebrania akredytacji prasowej. Przed małym biurem kłębi się około 30 dziennikarzy. Są nerwowi. Niektórzy stoją tu już dziesiątą godzinę. Tłumaczę, że złożyłem już wszystkie papiery i chcę tylko odebrać. Wszystko na nic. Nie wpuszczą. Ktoś z Amerykanów woła: na co czekamy? na Mesjasza? Do Rzymu ściągnęło 3,5 tysiąca dziennikarzy. Przed Zamkiem Św. Anioła, tam, gdzie zaczyna się Via Della Conciliazione stoi kilkanaście wozów transmisyjnych. Przez satelitarne anteny dziennikarze posyłają w świat relację z tego, co zgotował nam papież. Dobrze, że są. Dobrze, że jest ich tak wielu. Dzięki nim oczy świata są zwrócone na sprawy najważniejsze. Odpoczną od polityki, płytkiej rozrywki. Globalne rekolekcje. Medialność papieża ma tutaj swoją kulminację.

Wracam przed Bazylikę. Jakimś cudem znajduję się na wprost wejścia do Bazyliki. Na dwóch dużych ekranach pojawia się zdjęcie uśmiechniętego papieża, z dłonią wyciągniętą w charakterystycznym geście pozdrowienia. Ludzie biją brawa. Przed godz. 20.00 rusza kolejka pielgrzymów oczekujących na pożegnanie z Janem Pawłem. Wchodzimy do Bazyliki.

Już drugi raz tego dnia mogę pokłonić się papieżowi. Niesamowite przeżycie. Jeszcze silniejsze niż rano w Sali Klementyńskiej. Idziemy powoli środkiem świątyni, z głośników płynie spokojna muzyka, potem śpiew: Pan jest moim Pasterzem, niczego mi nie braknie. Ciało ziemskiego Pierwszego Pasterza spoczywa przed konfesją św. Piotra. Myślę o tajemnicy Kościoła, o jego trwaniu przez wieki. Od Piotra aż do Jana Pawła II. Myślę o łańcuchu kolejnych następców Rybaka. Wielu z nich spoczywa tu w krypcie Bazyliki. Teraz dołączy do nich Papa-Polacco. Wielu Polaków pyta, czy ciało papieża nie powinno wrócić do ojczyzny. To głos serca, emocji. Kiedy widzę ciało papieża przed grobem św. Piotra, rozumiem, że tu jest jego miejsce. Kościół powszechny stał się ojczyzną papieża. Jego grób tutaj będzie zawsze przypominał o kraju, z którego powołano go na tron Piotra.

Kościół objawia się nie tylko w znaku Piotra. Także w tej wielkiej rzece ludzi przepływającej przez bazylikę. Wielojęzyczna owczarnia Dobrego Pasterza. Byłem w życiu kilkakrotnie w Bazylice św. Piotra. Zawsze przytłaczała mnie swoim ogromem, przepychem. Teraz zobaczyłem w niej żywy Kościół. Potęga uczuć, które rozbudził Jan Paweł II, wypełniła tę wielką świątynię, napełniła ludzkim ciepłem. Czułem bliskość, jedność z wszystkimi podążającymi wytrwale w tym samym kierunku. Żegnamy Ojca. Zrozumiałem, że jestem w domu.

Przy wyjściu ze świątyni spotykam dwóch młodych Polaków niosących duże biało-czerwone flagi z czarnymi wstążkami. Przyjechali z Bolonii. Tam żyją, pracują. Noc spędzili pod gołym niebem. Nie wyglądają na chłopaków z oazy. Pytam ich co czuli, żegnając Ojca. Odpowiedź: „Tego nie da się wyrazić słowami”.

Wieczorem przerzucam kanały telewizyjne. Wiele stacji transmituje obrazy z Bazyliki św. Piotra. Kamery pokazujące nieboszczyka w porze największej oglądalności. W świecie, który o śmierci chce zapomnieć, który udaje, że jej nie ma. Papież uczynił ze swojego umierania, ze swojej śmierci jedną z najważniejszych lekcji życia. Jakby chciał nam powiedzieć: nie chowajcie głowy w piasek, każdy z was umrze, jak ja. W pewnym momencie zawiedzie medycyna, lekarstwa, technika. Tylko miłość nie zawiedzie. Ona jest wieczna jak Bóg i silniejsza niż śmierć. Warto na nią postawić. Tylko na nią.

Wtorek
Do Bazyliki św. Piotra napływają tłumy. Przy wejściu pojawia się transparent z napisem: „Szukałeś nas, teraz my przyszliśmy do Ciebie. Będziemy z Tobą na zawsze”. Długa, szeroka kolejka wydaje się nie mieć końca. Zakręcona wielokrotnie w uliczkach równoległych do Via dell Conciliazione. Dwaj sympatyczni młodzi Włosi przyglądają się jej z boku. Przyjechali do Rzymu z Katanii na Sycylii. Długość kolejki załamała ich. Twierdzą, że musieliby w niej stać 20 godzin. To przesada. Ale trzeba odstać na pewno co najmniej 5 godzin. Massimiliano jest hydraulikiem. Opowiada z przejęciem o papieżu: „To największy człowiek na świecie. Zjednoczył wszystkich ludzi, wszystkie religie”.

Zaczepia mnie grupa Polaków: Warszawa, Białystok, Gdańsk, ktoś nawet z Białorusi. Idą z plecakami prosto z dworca. Pytają o nocleg. O przechowanie bagażu. Podchodzę do barierek wyznaczających kolejkę do Bazyliki. To miejsce dla dziennikarzy. Przepytują zmęczonych ludzi przesuwających się powolutku od kilku godzin. O co im chodzi, dlaczego tutaj są? W różnych językach płynie w świat przejmujące świadectwo: papież zrobił tyle dobrego dla nas, musimy mu podziękować. Nie ważne, jak długo musimy czekać. W tym „medialnym” miejscu zauważam młodego, elegancko ubranego mężczyznę. Trzyma w ręku obraz papieża i różaniec. Fotoreporterzy pstrykają zdjęcia. Po dwóch godzinach widzę go w tym samym miejscu. Nadal trzyma w ręku obraz papieża i różaniec. Fotoreporterzy pstrykają zdjęcia. Gdyby szedł tak, jak wszyscy byłby już pewnie w Bazylice.

Gdzie są nasi? Jest siostra z małą polską flagą w ręku. Siostra Anna jest pallotynką z Gdańska. Jak długo już siostra stoi w tym ścisku? Czas się nie liczy! – pada odpowiedź. Siostra prowadziła pielgrzymkę Rodziny Radia Maryja. Triduum Paschalne spędzali w Rzymie. Widzieli papieża w Wielkanoc, kiedy po raz ostatni ukazał się w swoim oknie. Potem pojechali dalej. O śmierci papieża dowiedzieli się na Sardynii. Natychmiast podjęli decyzję o zmianie trasy pielgrzymki. Zawrócili do Rzymu. Za wjazd autokaru do centrum Rzymu pobierana jest opłata. „Włosi nie chcieli od nas pieniędzy. Polacy dzisiaj za darmo - powiedzieli”. Siostra Anna robi już druga rundę w kolejce do bazyliki. Wczoraj stała od 17.00 do 23.00. „Jestem bardzo szczęśliwa, że mogę tu być w tych dniach” – dodaje. Siostra Anna zajmuje się organizowaniem piegrzymek. Wciąż wydzwaniają do niej ludzie z Polski pytając o przejazd do Rzymu. Zabrakło już autobusów, które mogłyby zawieźć ludzi do Wiecznego Miasta.

Rzym przeżywa oblężenie. Chyba jedno z najcięższych, bo niespodziewanych. Dzisiaj mówiono już nawet o 5 milionach nadciągających pielgrzymów. W samym mieście żyje tylko 3,5 miliona. Zmobilizowano wszystkie odmiany włoskiej policji, obronę cywilną, wielu woluntariuszy. Rozdawana jest woda. Służby medyczne pomagają tym, którzy zasłabną. Wzdłuż kolejki ustawiono przenośne toalety. Przygotowywane są miejsca noclegowe, namioty poza miastem. Coraz trudniej poruszać się po Rzymie. Szwankuje informacja. Widać jednak wielki wysiłek, aby umożliwić wiernym pożegnanie z papieżem.

Obok nas przechodzą kardynałowie. Właśnie zakończyli swoje kolejne posiedzenie. Który z nich zostanie papieżem? Czekamy na razie na ogłoszenie daty konklawe. Podczas tzw. sede vacante najważniejsze, konieczne decyzje podejmuje Kolegium kardynałów. W Watykanie wyjątkowo panuje swoista demokracja. Aż do chwili, gdy większością dwóch trzecich głosów kardynałowie wybiorą następcę Jana Pawła II. Jak to będzie? Powtarzam sobie w duchu słowa, które kładła nam w serce nasz Rodak: nie lękajcie się!

Wieczorem odprawiam Mszę w polskim kościele św. Stanisława. W modlitwie eucharystycznej dochodzę do słów: „naszego papieża…” Muszę opuścić ten fragment. Pustka. Serce boli.

Środa
Rano z trudem przedzieram się w okolice Bazyliki św. Piotra. Kolejka pielgrzymów stoi już na moście nad Tybrem. Forsuję kolejne zapory tylko dzięki akredytacji prasowej, którą jakimś cudem udało mi się zdobyć. Nad Rzymem cały dzień krąży helikopter. Słychać wycie syren. Karetki wywożą tych, którzy zasłabli. Policjanci kursują tam i z powrotem. Zastępy mundurowych różnych maści próbują zapanować nad sytuacją. Rzesza ludzka z całego świata wytrwale podąża kolejny dzień w stronę papieża, także w nocy. O ile wczoraj ten można było mówić o rzece, to dzisiaj jest powódź. Rzym został dosłownie zalany przez pielgrzymów.

Bazylika jest otwarta non–stop z przerwą między 2.00 a 4.00 nad ranem. Noc w Rzymie jest zimna. Służby obrony cywilnej roznosiły koce. Właściciele okolicznych restauracji organizowali gorącą herbatę. Polaków jest dzisiaj więcej i przybywa ich z godziny na godzinę. Wielu rodaków jeszcze jest w drodze. Dostać się do Bazyliki jest coraz trudniej. We wtorek trzeba było odstać 4-5 godzin, dzisiaj już ponad 12. O noclegach nie ma mowy. Nikt jednak nie narzeka. Pytam zmęczonych ludzi, jak to wytrzymują. W ogóle tego nie czuję, zmęczenie się nie liczy – to najczęstsza odpowiedź.

Odnajduję trzech Polaków, którzy w piątek rozwinęli na Placu św. Piotra wielką polską flagę. Teraz jest dokładnie wypełniona podpisami. Nie mogą już przebywać na placu, dlatego owinęli swoją flagą jedną z kamiennych latarni wzdłuż via Dell Conciliazione, tuż obok kolejki pielgrzymów podążających do Bazyliki. Remigiusz i jego dwaj koledzy są tutaj praktycznie bez przerwy. Spali, najpierw na placu, teraz na ulicy. Dzięki kamerom telewizyjnym stali się znani. Są szczęśliwi, że udało im się wejść do Bazyliki ze swoją flagą. „Papież, tam z góry, nas widział i pobłogosławił nas za tę nasza flagę - tak sobie myślę” – opowiada Remigiusz. „Ludzie przychodzą tutaj do nas, aby się modlić, pozdrawiają. W nocy o 2 prowadziliśmy śpiewany różaniec. Ludzie przynoszą obrazki, kartki z podziękowaniami papieżowi. Jakiś gimnazjalista przyniósł złoty krzyżyk, który dostał po bierzmowaniu. Sam szef ochrony bazyliki przyniósł nam kartkę z podpisem papieża – opowiada z przejęciem Remigiusz. Pytam go: co dalej? „Już zaczynamy myśleć o innym stylu życia. Dzięki mediom staliśmy się trochę sławni. Chcemy to wykorzystać w dobrą stronę. Jak ochłoną emocję, może założymy jakiś ruch, zrzeszenie, tak żeby nie zapomnieć tego, czego papież nas nauczył. Moja prośba do Boga jest taka, aby następny papież była taki sam jak ten. Oczywiście, że jest to wysoka poprzeczka. Będzie miał ciężki krzyż. Ale my młodzi musimy mu pomóc, żeby szedł drogą wyznaczoną przez Jana Pawła II”.

Naszej rozmowie przysłuchuje się Michał. Ma 36 lat. Przyjechał do Rymu samochodem z Elbląga. Spontanicznie zaczyna opowiadać o sobie. Na wieść o śmierci papieża w pamiętny sobotni wieczór poszedł do spowiedzi po 12 latach. Kiedy o tym mówi, ma w oczach łzy. Pani Alicja Szewczyk mieszka w Rzymie. Towarzyszy chłopakom przy fladze, kiedy tylko może. Wspomina o tym, że chciała usunąć ciążę. „Na poniedziałek miałam datę zabiegu. W niedzielę byłam w kościele, usłyszałam fragmenty nowo wydanej encykliki papieża na temat życia. To był sierpień 1983 roku. Papież mnie powstrzymał. Dzięki niemu mam fantastycznego syna Adriana, ma 22 lata, studiuje w Polsce dziennikarstwo”. Pani Alicja pokazuje mi smsa, którego dostała od syna zaraz po śmierci papieża: „Pomyśl, że teraz papa pilnuje nas z góry, jeszcze silniejszy, uśmiechnij się”. Ile podobnych historii wydarzyło się w tych dniach? Można by spisać książkę. Papież wydobywał z nas dobro. Zawsze. A teraz może najmocniej. Czujemy promieniowanie nadziemskiej siły.

Wieczorem koncelebruję Mszę w Bazylice św. Piotra. Co za dar! Jeszcze raz oddaję hołd papieżowi. Ludzie cały czas dopływają do celu. Przed ciało papieża. Wzruszeni, szczęśliwi i smutni zarazem. Porządkowi są poganiają stanowczo. Nikt nie może zatrzymać się tutaj ani na chwilę. Może tylko przechodzić obok. To trwa dosłownie kilka sekund. Na tę chwilę ludzie czekali kilkanaście godzin. Jeden z bocznych ołtarzy zostaje spontanicznie zasypany karteczkami, na których ludzie wypisują modlitwy, podziękowania, zostawiają kwiaty, obrazki.

Kiedy wracam z Bazyliki, mija mnie kawalkada potężnych limuzyn poprzedzonych policjantami pędzącymi na motorach. Najprawdopodobniej to prezydent Bush i inni amerykańscy oficjele. Kolejny obrazek układanki: tajemnica Jana Pawła II. Bliski prostym ludziom, a jednocześnie autorytet wśród wielkich tego świata. A przecież nigdy im nie schlebiał, mówił prawdę. Krytykował prezydenta Busha za wojnę w Iraku. Dzięki papieżowi głos Kościoła stał się słyszalny w tzw. wielkim świecie zdominowanym przez zimne ekonomiczne, polityczne kalkulacje. Był sumieniem świata, sumieniem wielkiej polityki. Moralny autorytet papiestwa chyba nigdy nie był tak wielki.

Wieczorem podano wiadomość, że kierownik obrony cywilnej podjął decyzję o zamknięciu kolejki oczekujących na wejście do Bazyliki. Drzwi Bazyliki zostaną zamknięte w czwartek około 22.00. Tym, którzy oczekują w kolejce obiecano, że na pewno się doczekają. Co z tymi, którzy są w drodze, którzy nie zdążą? Watykan rozważał przeprowadzenie konduktu z ciałem papieża ulicami Rzymu do Bazyliki św. Jana na Lateranie. Ostatecznie uznano, że technicznie jest to niemożliwe. Oby wszyscy zawiedzeni potrafili ze spokojem to przyjąć, przemienić swoje rozczarowanie w modlitwę.

Rzecznik Watykanu ogłosił dzisiaj datę konklawe - 18 kwietnia.

Czwartek
To najbardziej polski dzień. Wszędzie słychać naszych. Nad kolejką wypełniająca Via del Conciliazione powiewa mnóstwo biało-czerwonych flag. Na niektórych z nich portret papieża i wydrukowane słowa: Szukałam was, teraz wy przyszliście do mnie. Wczoraj wieczorem i w nocy dotarło do Rzymu mnóstwo rodaków. Autobusami, samolotami, samochodami, pociągami, motorami. Czym się dało. Grupy zorganizowane i indywidualni. Wiele rodzin z małymi dziećmi. Wielu złamało się wiadomością, że kolejka już zamknięta. Ci, którzy spróbowali, wygrali. Co jakiś czas kolejne grupy zostają dopuszczone do wspólnoty oczekujących na ostatnią audiencję. Dziś trzeba odstać tylko 4-5 godzin. Mniej niż wczoraj. Kwietniowe słońce przypieka mocno.

Spotykam i takich, którym się nie udało, którzy nie zdążyli. Jerzy i Ania jechali z Muszyny do Rzymu motocyklem dwa dni. Nie dostali się do papieża. Nie, nie są rozczarowani. Misja została spełniona.

Grupa młodych Włochów wychodzi zza zakrętu na ostatnią prostą. Niosą krzyż, wszyscy mają żółte chustki, plecaki, skandują rytmicznie: Giovanni Paolo! Z głośników płynie cały czas modlitwa, śpiew kanonów, cytaty z Pisma.

Na polskiej fladze pojawiło się zdjęcie małego włoskiego chłopca. Położył je tam jego ojciec. Chłopak chorował, miał mieć operację pod koniec kwietnia, była we wtorek. Wszystko poszło dobrze. „Modliłem się z wami, z Polakami, Bóg mnie wysłuchał, dlatego zostawiam tutaj to zdjęcie. Papa to sprawił”- mówi szczęśliwy Tata. .

Ulice wokół bazyliki wyglądają jak wielkie obozowisko, sporo śmieci, gazet, plastikowych butelek, rozłożone śpiwory, plecaki, karimaty. Ludzie spędzili tutaj chłodną noc. Wielu okupuje już dogodne miejsca, aby być jak najbliżej podczas pogrzebu. Od południa zaczynają wysiadać telefony komórkowe. Wszyscy chcą stąd przekazywać wiadomości. Urządzenia nie wytrzymują tego przeciążenia.

Z głośników płynie kanon: Laudate omnes gentes, laudate Dominum. Wszystkie narody chwalcie Pana. W kolejce stoi Mira. Przyjechała z Bośni. Rysuje mi na kartce mapkę swojego kraju, pokazuje, gdzie leży jej miasteczko: Tolisa. Tam jest skupisko katolików. Próbujemy dogadać się po niemiecku. Pytam dlaczego tutaj przyjechała. Pada krótka odpowiedź: heilig! Papież jest święty.

Pojawili się uliczni handlarze. Sprzedają obrazki, zdjęcia, różańce z papieżem. Pod ścianą budynku przemyka kardynał. Fotoreporterzy doskakują do niego. Kardynał znosi to spokojnie, nawet jakby lekko zwolnił.

Ks. Władysław Kolorz przyjechał z Katowic, a razem z nim 8 autobusów. W tłumie zagubił jednego gimnazjalistów. Martwi się. Opowiada, że kiedy na religii ogłosił we wtorek, że jedzie do Rzymu, cała gimnazjalna klasa chciała z nim pojechać. Zaraz dzwonili do rodziców, pytając się o pozwolenie. Niektórzy już wieczorem byli w drodze do Rzymu. Kiedy kończymy rozmawiać zguba się znalazła. Ktoś tu nad nami czuwa.

Wieczorem spotykam Ojca Jana Górę. Przyjechał do Rzymu z pielgrzymką, którą od dawna planował na ten czas. Zabrał ze sobą wszystkich pomagających mu przy organizowaniu spotkań młodzieży w Lednicy. Przyjechali razem ze swoimi rodzinami. Kilkanaście dzieci. Najmłodsza Marysia ma 3,5 roku. Wieść o śmierci papieża zastała ich w Pradze. Natychmiast ruszają prosto do Rzymu. Spontanicznie powstaje litania do Ojca Świętego. Melodię ułożył twórca lednickich śpiewów Piotr Zimowski. Refrenem są słynne już słowa: Szukałem Was, teraz wy do mnie przychodzicie. Przysłuchuję się im, kiedy nadają audycję w TVP. Płyną w Polskę słowa: Świadku Chrystusa, Patronie małżeństwa, Orędowniku pokoju, Świadku nadziei, Przyjacielu młodych, Drogowskazie życia, Niestrudzony Pielgrzymie, Wzorze Ojcostwa… módl się za nami.

Rozmawiam chwilę z ojcem Górą. Płacze jak dziecko. „Pan Bóg dał nam w prezencie tę wielką mistyczną podróż na tę ostatnią audiencję. Czekaliśmy od 4 rano do 7 wieczorem. Sekundy przy papieżu były jak godziny. Czekanie to sprawiło. To była mistyczna audiencja. Papież nic nie mówił, ale jakby wykrzyczał do nas wszystko. Nie ruszał się, ale myśmy do niego biegli. On też biegł ku nam. Jestem wzruszony i dziękuję boku za dar obecności. Po wielkim tygodniu Chrystusa nastąpił wielki Tydzień Jana Pawła. To jest mistyka. Głęboko w to wierzę, że Jan Paweł II jest święty. On szukał ludzi, oni do niego przyszli. Ludzie święci wykazują zwielokrotnioną działalność po śmierci, jak św. Wojciech czy Stanisław. Mamy tutaj przykład tego, że ta chwała jest większa po śmierci niż za życia. Nikt mi nie zabroni wołać do papieża o jego wstawiennictwo”.

Nadchodzi noc. Ludzie przygotowują się do noclegu na ulicy. Rozkładają śpiwory, karimaty, tektury, gazety. Kto dostał się już tak blisko nie opuści już tego miejsca. Uczennice z Szkoły w Wałbrzychu prowadzonej przez siostry marianki śpiewają oazowe piosenki na zmianę z grupą z Hiszpanii. Księża spowiadają. W śpiworze leży Marcin. Przyjechał z Brukseli, gdzie żyje, pracuje. Opowiada o Turku - koledze z pracy, który na wieść o śmierci papieża kłaniał mu się z respektem, bo dla papieża wszyscy byli braćmi: żydzi, muzułmanie, hinduiści, ateiści…

Prymas Glemp podpisał się na słynnej już polskiej fladze. Remigiusz pokazuje mi ten podpis z dumą. Ulicami wędrują tysiące ludzi. Na sygnałach mkną kolumny limuzyn wiozących „władców” tego świata. Cały świat jest tutaj. Zjednoczony na tę chwilę. Czy tylko na tę chwilę? Ziarno przecież obumarło, musi być owoc.

Piątek
Udało mi się zdobyć bilet do sektora dla księży. Pędzę rano w stronę Bazyliki św. Piotra. Obok mnie tłumy. Tylko cześć z nich dostanie się na plac. Uff, udało się. O 8.00 zajmuję miejsce. Jestem blisko. Widzę dobrze ołtarz. Obok mnie ksiądz z Sarajewa. Spotykam kolegów z diecezji.

Ks. Łukasz studiuje w Rzymie. Mieszka w polskim kolegium. Każdego roku księża –studenci udawali się do papy na kolędowanie. Tak samo było w tym roku w styczniu, krótko przed pobytem papieża w szpitalu. Tam było jak w domu, polska szopka, choinka – wspomina Łukasz. Papież żartował, był w dobrej formie. Ktoś zapytał, czy może zabrać sobie bombkę z choinki. A weź sobie.

Procesja z prostą drewnianą trumną papieża wychodzi przed Bazylikę. Słychać oklaski. Tłumię łzy. Na trumnie otwarta księgę Ewangelii. Głosił ją nam jako kapłan, biskup, papież. Do końca. Także wtedy, kiedy nie umiał już mówić. Wiatr przewraca kartki Ewangeliarza. W końcu go zamyka. Zamknięta księga. Nie usłyszymy już Dobrej Nowiny, głoszonej w tak cudowny sposób. Ale słowo, które zasiał, trwa. Ostatni tydzień pokazał to dobitnie.

Homilia Kardynała Ratzingera piękna. Prosta, wymowna. Przerywana oklaskami. Kiedy skończył, miałem ochotę zawołać: tylko tyle? Wiem. Słów zawsze zabraknie… Chwyta za gardło, kiedy kardynał wspomina Wielkanoc, ostatnie papieskie błogosławieństwo. Spoglądam raz jeszcze na milczące okna. „Możemy być pewni, że nasz ukochany papież stoi dzisiaj w oknie Domu Ojca, widzi nas i błogosławi nam. Tak, Ojcze Święty, błogosław nas!”

Litania do Wszystkich Świętych. Wkrótce dołączy do nich Jan Paweł. Ostatnie pożegnanie w rycie bizantyńskim. Trumna znika w Bazylice. Dzwon bije smutno. Na pochmurnym niebie na chwilę rozbłyska słońce.

Jeden z włoskich księży mówi, że powinni pozwolić młodzieży zaśpiewać dla papieża. Zgadzam się z nim. Młodzi nie zawiedli. Byli tutaj cały ostatni tydzień, od piątku. Byli z papieżem zawsze. Należało im się to. Choć jedna pieśń, choćby jedno: Abba Ojcze. Rzymska dostojna liturgia, wypowiadana w martwym języku, którym z trudem posługują się nawet kardynałowie. Papież na pewno, by się ucieszył. Zawsze wymykał się rzymskim formalistom, aby być jak najbliżej nas.

Pora do domu. Ja mam ochotę zostać. Chyba dopiero teraz, kiedy skończył się pogrzeb, dochodzi do mnie trudna prawda: zostaliśmy osamotnieni. Tępy ból. Kiedy ojciec Jan Góra podszedł do ciała Jana Pawła II ryczał jak bóbr. Arcybiskup Dziwisz zawołał do niego trzy razy uspokój się! Tak trzeba. Wiem. Ale jednak żal, strasznie żal. Miłości nigdy dość. Zawsze chce więcej.

Wieczorem rozpadało się. Roma pinge. Rzym płacze. Przez całą noc, sobotę. Dopiero teraz. Kiedy ludzi czekali przed Bazyliką, nie spadła na nich ani kropla. Ktoś czuwał nad nimi. Będzie czuwał zawsze. Wierzę w to mocno.
Rzym, 9 kwietnia 2005 r.