Zamach

Papieska Kolekcja

publikacja 14.04.2005 22:07

13 maja 1981 r. na Placu Świętego Piotra w Watykanie rozstrzygały się nie tylko losy Jana Pawła II. W miarę upływu czasu coraz wyraźniej widać, że z niezbadanych wyroków Opatrzności nastąpiło tam starcie sił Dobra z mocami Ciemności, które wpłynęło na dalsze losy świata.

Jak zapowiadała Trzecia Tajemnica Fatimska, Papież musiał doświadczyć cierpienia i otrzeć się o śmierć, aby w jakimś wymiarze dopełnił się odkupieńczy Plan Boży.
 

 


fot. Arturo Mari

Ojciec Święty oddał Sarę Baroli rodzicom. Po chwili padły strzały...


Dwie ręce
Środa 13 maja 1981 r. była pogodnym, słonecznym dniem. Od wczesnych godzin popołudniowych tłum wypełniał przestrzeń Placu Świętego Piotra, oczekując na spotkanie z Papieżem w czasie audiencji generalnej. Rano rzymski pensjonat „Isa” przy Via Cicerone opuścił młody Turek (l. 24), posługujący się paszportem na nazwisko Faruk Ozgun. Dopiero wieczorem świat miał poznać jego prawdziwe nazwisko – Mehmet Ali Agca. We Włoszech przebywał od kilku tygodni, zdążył się m.in. zapisać na studia w Perugii. Wcześniej intensywnie podróżował bez celu po całej Europie, jakby starając się poplątać wszystkie ślady, dotyczące jego przeszłości i prowadzące do osób, z którymi się kontaktował.

 


fot. PAP/CAF
Nad tłumem pielgrzymów wznosiły się dłonie trzymające pistolet wymierzony w Jana Pawła II.


Stanął w sektorze E, w drugim szeregu pielgrzymów, w miejscu, obok którego w odległości kilku metrów musiał przejeżdżać samochód z Papieżem. Wybrał je starannie. Dzień wcześniej przebywał na Placu św. Piotra, aby dokładnie przygotować się do swego zadania. Stanął tak, aby słońce nie świeciło mu w oczy, a przygodni turyści nie mogli mu zasłonić białej postaci w samochodzie. Czekał. W kieszeni marynarki miał pistolet Browning, kaliber 9 mm. To broń, jaką posługują się zawodowi mordercy. Wystrzelona z niej kula czyni straszliwe spustoszenie w organizmie, powodując rozległe obrażenia wewnętrzne, gwałtowne krwawienie i szybką śmierć celnie trafionej ofiary.

 


fot. Arturo Mari

Papież trafiony dwoma kulami osunął się na siedzenie samochodu. Był ranny w brzuch, ramię i palec wskazujący lewej ręki.


Audiencja zaczęła się punktualnie o godz. 17. Ojciec Święty, jak zwykle, wjechał na Plac św. Piotra odkrytym samochodem od strony Wieży Dzwonów (Arco delle Campagne). Obok niego w samochodzie siedział jego sekretarz osobisty ks. Stanisław Dziwisz. Samochód poruszał się wolno wśród sektorów, wypełnionych pozdrawiającymi Papieża pielgrzymami z całego świata. Pojazd zatrzymywał się co chwila.

Uśmiechnięty Jan Paweł II ściskał wyciągane w jego stronę dłonie, błogosławił zebranych, tulił podawane mu z tłumu dzieci. Po wykonaniu jednego okrążenia, pojazd z Ojcem Świętym zaczął po raz drugi okrążać Plac św. Piotra. Minął otwartą przestrzeń, otwierającą plac na aleję della Conciliazione i zbliżył się do końca Placu, koło Bramy Spiżowej. Tam Ojciec Święty przytulił do piersi dwuletnią dziewczynkę Sarę Baroli. Oddał ją rodzicom. Wykonał gest błogosławieństwa, samochód ruszył. Nikt nie zauważył, jak nagle, ponad tłumem, wzniosły się dłonie trzymające pistolet. Nastąpiły dwa, jeden po drugim wystrzały. Zanim świadomość tego, co się stało dotarła do tłumu, pierwsze zareagowały ptaki. Jak wspominali później świadkowie, nagle setki gołębi z przerażeniem wzbiły się w przestworza. Była godz. 17.19. Dokładnie o tej samej porze w 1917 r. trójka pastuszków z Fatimy wysłuchiwała niezwykłego orędzia Maryi, które zapowiadało męczeństwo Papieża za Kościół i świat.

 

 


Infografika: Jacek Bekman

Wydarzenia 13 maja 1981 r. na Placu św. Piotra w Watykanie


Ojciec Święty, trafiony dwoma kulami, osunął się na siedzenie samochodu. Był ranny w brzuch, ramię oraz wskazujący palec lewej ręki. Podtrzymał go ks. Stanisław Dziwisz, który wspominał po latach: „Kula przeszyła ciało i upadła między Papieżem a mną. Słyszałem dwa strzały. Kule zraniły dwie inne osoby. Mnie oszczędziły, chociaż siła naboju była taka, że mogła przeszyć kilka osób. Zapytałem Ojca Świętego: – Gdzie? Odpowiedział: – W brzuch. – Boli? Odpowiedział: – Boli.

 

I w tym momencie zaczął się osuwać. Stojąc za nim mogłem go podtrzymać. Tracił siły”. W tym czasie panika ogarnęła ludzi, którzy byli najbliżej zajścia. Ktoś wezwał ambulans, który szybko przyjechał w miejsce, gdzie leżały dwie ranne kobiety. Jedna z nich, Ann Odre, Amerykanka polskiego pochodzenia, urodziła się w Wadowicach, tego samego dnia co Karol Wojtyła. Trafiona została kulą, która przeszyła na wylot ramię Papieża i ciężko ją zraniła. Drugą była Jamajka, Rose Hall.

Tymczasem pojazd z rannym Papieżem podjechał ponownie do Bramy Dzwonów, gdzie stała dyżurująca karetka. Okazało się, że nie ma ona pełnego wyposażenia, więc przeniesiono Papieża do drugiej, zaledwie tydzień wcześniej ofiarowanej przez rzymskich lekarzy. Rozpoczęła się szaleńcza jazda do Polikliniki im. Agostino Gemelli przez zatłoczone w godzinach szczytu rzymskie ulice. Ambulans z rannym Papieżem jechał bez żadnej eskorty, a po kilku chwilach zepsuła się syrena alarmowa i jedynie klakson torował drogę. Drogę, którą w nadzwyczaj sprzyjających okolicznościach można było przejechać w ciągu pół godziny, przebyli w ciągu ośmiu minut. Ojciec Święty bardzo cierpiał. Szeptał: „Maryjo, Matko moja! Maryjo, Matko moja!”.

Życie Papieża było zagrożone, choć dopiero operacja wykazała, że od śmierci uratował go niezwykły zbieg okoliczności, jak powiedzą jedni, albo cud, jak stwierdzą inni. Agca był dobrym strzelcem. Mierzył w korpus Papieża. Jedna z kul trafiła w brzuch, kilka milimetrów od głównej tętnicy. Gdyby ją przebiła, nic nie zdołałoby uratować życia Jana Pawła II. Wykrwawiłby się, zanim zdołano by przenieść go do ambulansu. Kula zrobiła w organizmie Papieża straszliwe spustoszenie. Jak się później okazało, od zranienia do przyjazdu do szpitala, Ojciec Święty stracił ponad 3,5 litra krwi. O godz. 17.55 rozpoczęła się operacja, którą kierował prof. Francesco Crucitti. Na wiadomość o zamachu, przedostał się do kliniki z drugiego krańca Rzymu. W tym czasie dyrektor Gemelli, znakomity chirurg prof. Giancarlo Castiglione, przebywał w Mediolanie.

 


fot. Arturo Mari "Zamach" /"Biały Kruk"/

Rzymską klinikę Gamelli Jan Paweł II opuścił dopiero 14 sierpnia 1981 r.


Natychmiast wrócił samolotem do Rzymu, przez telefon udzielając swym współpracownikom wskazówki, jak rozpocząć niebezpieczną operację.

Po ponad 5 godzinach operacji – o 23.25 – prof. Castiglione wyszedł do dziennikarzy, aby ich poinformować, że lekarze zrobili wszystko, co było możliwe. Pozostawało czekać, nie mając pewności, że operacja się udała. Około północy Jan Paweł II odzyskał przytomność. Rozpoczęła się długa rekonwalescencja. Ostatecznie Klinikę Gemelli Papież opuścił 14 sierpnia 1981 r. Jednak do pełni sił już nie wrócił.

 

 


Zdjęcia: Arturo Mari/„Zamach”/Biały Kruk

Ojciec Święty przebaczył zamachowcy wkrótce po zamachu. 27 grudnia 1983 r. spotkał się z Agcą w więzieniu Rebibia. Szczegółów rozmowy nigdy nie ujawniono.


Agcę ujęto na miejscu zbrodni. Został złapany dzięki przytomności umysłu franciszkanki, siostry Letycji z Bergamo. Stała obok Turka i po strzałach rzuciła się na niego z krzykiem: – To on. Analiza zdjęć zrobionych tego dnia na Placu św. Piotra doprowadziła do odkrycia, że Agca nie był wówczas sam. Towarzyszył mu Oral Celik, który zdołał zbiec, korzystając z zamieszania po strzałach Agcy. Misternie przygotowany plan zbrodni, którego wszystkich szczegółów nigdy nie udało się poznać, nie powiódł się. Jak później powiedział Jan Paweł II: „Czyjaś ręka strzelała, ale Inna ręka prowadziła kulę”. Rok później, 13 maja 1982 r. Papież przybył do Fatimy, aby podziękować Tej, która nie pozwoliła mu zginąć.

 

 


Zdjęcia: Arturo Mari/„Zamach”/Biały Kruk

Muzeyen Agca – matka zamachowcy – wkrótce po zamachu napisała do Ojca Świętego list, w którym prosiła o przebaczenie dla swego syna. Papież spotkał się z nią kilka razy.


Wilk szary czy czerwony?

Mehmet Ali Agca urodził się 9 stycznia 1957 roku na tureckiej prowincji, w ubogiej rodzinie, w miejscowości Hekimhan, oddalonej o 600 km od Ankary. Szybko stracił ojca, wychowywany był przez matkę Muzeyen Agca. Był muzułmaninem, ale rejon, z którego pochodził nie był zaliczany do obszarów kontrolowanych przez skrajne bractwa muzułmańskie. Z polityką zetknął się w Istambule, gdzie studiował ekonomię.

 

Działał w szeregach nacjonalistycznej organizacji „Szare Wilki”, która od lat walczyła z rządem tureckim. Ekstremiści chcieli obalić laicki rząd i zbudować w Turcji państwo wyznaniowe. Agca wkrótce został wybrany do zadań specjalnych. 1 lutego 1979 r. zastrzelił Abdiego Ipekci, redaktora naczelnego stołecznego dziennika „Milliyet”. Ujęty, został osadzony w specjalnym wojskowym więzieniu Kartal Maltepe. Teoretycznie nie było z niego ucieczki. „Szare Wilki” miały jednak wpływowych przyjaciół. 25 listopada 1979 r. Agca uciekł z więzienia, przebrany w mundur strażnika.

Wiele wskazuje na to, że swe niezwykłe uwolnienie Agca zawdzięczał temu, że już wówczas postanowiono powierzyć mu szczególne zadanie. Miał wszelkie warunki ku temu. Był bardzo inteligentny, opanowany, świetny strzelec o miłej powierzchowności i niezwykłej umiejętności przystosowania się do każdych warunków. Tuż po ucieczce z więzienia napisał list do dziennika „Milliyet”, w którym groził, że zabije Papieża, jeżeli ten przyjedzie do Turcji. Jak się wydaje, list mógł być częścią tworzonej już wówczas tzw. legendy operacyjnej, mającej przedstawić Agcę jako niezłomnego muzułmańskiego fanatyka, od dawna pałającego chęcią zabicia Papieża.

Od tego momentu rozpoczyna się jego szkolenie. Przebywa w obozie palestyńskich terrorystów koło Bejrutu. Później odwiedza Iran. Wreszcie latem 1980 r. na blisko dwa miesiące osiada w Sofii. Zamieszkał w luksusowym hotelu „Witosza”, kontrolowanym przez bułgarską służbę bezpieczeństwa Drżawną Segurnost (DS). Nikomu nie przeszkadzało to, że był on groźnym terrorystą, poszukiwanym przez władze tureckie specjalnym listem gończym.

Dla nikogo nie było tajemnicą, że bułgarska bezpieka znajdowała się pod całkowitą kontrolą sowieckiego wywiadu KGB. W tym czasie w różnych strukturach DS pracowało ponad 400 oficerów KGB. Według zachodnich ekspertów Bułgarzy byli wynajmowani do brudnych akcji, których Rosjanie nie chcieli przeprowadzać sami.

W „Witoszy” Agca nawiązuje kontakt z turecką mafią narkotykową, która, korzystając z przyzwolenia DS, bierze udział w przemycie narkotyków oraz nielegalnym handlu bronią. Poznaje Bekira Celenka i Abuzera Ugurlu, którzy przekazują mu pieniądze i wyznaczają kolejne zadanie. W Sofii Agca otrzymuje pistolet, z którego później będzie strzelał do Papieża.

Został on zakupiony przez Orala Celika w Wiedniu od handlarza broni Horsta Gűllmayera. Znakomicie podrobiony paszport, który później ułatwi Agcy bezkarne poruszanie się po całej Europie, wystawił mu Ugurlu. Następnie w ciągu kilku miesięcy przemierza całą Europę w podróżach bez wyraźnego celu.

Odwiedza m.in. Jugosławię, Francję, Wielką Brytanię, Belgię, Szwajcarię, Węgry, Hiszpanię. Wydawał mnóstwo pieniędzy na podróże samolotami, luksusowe hotele, wystawne życie. Wreszcie przybył do Włoch.

Co tam robił zdradził w 1982 r., po roku odbywania kary dożywocia. Został na nią skazany 22 lipca 1981 r., po trzydniowym procesie. Może zastanawiać, dlaczego proces niedoszłego zabójcy Papieża był tak krótki, a wszystkie działania aparatu sprawiedliwości miały na celu uzasadnienie tezy, że Agca był fanatykiem, który całą operację przygotowywał w samotności.

W czasie pierwszego procesu Agca niewiele mówił. Brał na siebie całą odpowiedzialność. Prawdopodobnie liczył na pomoc, która – jak niegdyś w Istambule – miała otworzyć mu drogę do wolności. Mijały jednak miesiące i nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek może przeniknąć przez mury rzymskiego więzienia Rebibia. Wówczas zdecydował się mówić. Opowiedział o swych włoskich kontaktach z kilkoma Bułgarami. Nie znał ich prawdziwych nazwisk, ale potrafił ich wskazać na zdjęciach i dokładnie opisał ich mieszkania oraz zwyczaje. Okazało się, że trzech z nich, którzy odegrali najważniejszą rolę w przygotowaniach do zamachu, to ludzie powiązani z bułgarskim wywiadem: Todor Ajwazow, pracownik ambasady, Jelio Wasiliew, attache wojskowy oraz Siergiej Antonow, przedstawiciel bułgarskich linii lotniczych. Antonow został aresztowany, pozostała dwójka zdołała uciec z Rzymu. Agca zeznał, że po zabiciu Papieża miał dostać się do samochodu, który czekał nieopodal kolumnady, przy Placu św. Piotra. Następnie miał być przerzucony tirem poza Włochy.

Prawdopodobnie byłby wówczas zlikwidowany, podobnie jak wszyscy, którzy brali udział w spisku na życie Jana Pawła II. Nie udało się jednak zatrzymać żadnego z członków mafii tureckiej. Bekir Celenk schronił się w Sofii. W maju 1985 r. rozpoczął się drugi proces związany z tzw. tropem bułgarskim. Tym razem prokurator oskarżał trzech Bułgarów i pięciu Turków. Nie zostali jednak skazani, gdyż 30 marca 1986 r. sąd uznał, że nie ma wystarczających dowodów na ich udział w tej zbrodni. Komentując ten proces, prokurator Antonio Marini powiedział: „Jest rzeczą niemożliwą, by Agca działał zupełnie sam. Jeśli więc nie był sam, ktoś musiał mu pomóc. O tym kimś, kto mu pomógł, Agca nie powiedział prawdy”. W czasie procesu Agca nieustannie kłamał, odwoływał swoje zeznania, kpił z sędziów i opinii publicznej. Ocenia się, że w czasie procesu przedstawił ponad 100 teorii na temat okoliczności, w jakich doszło do zamachu. Często wyrażał skruchę z powodu swego czynu, jak w trakcie osobistej rozmowy z Papieżem, do której doszło w więzieniu Rebibia 27 grudnia 1983 r. Później jednak znów atakował Kościół i Papieża. Ojciec Święty wybaczył Agcy jeszcze w czasie pobytu w szpitalu.

13 czerwca 2000 r. zamachowiec został ułaskawiony przez prezydenta Włoch Carlo Azeglio Ciampiego. Obecnie przebywa w więzieniu w Turcji, gdzie odbywa karę 10 lat więzienia za zabójstwo Ipekci. W maju 2002 r. w czasie wizyty w Bułgarii, Jan Paweł II – jak ogłoszono w komunikacie – powiedział prezydentowi tego kraju, że nigdy nie uwierzył w „bułgarski ślad”.

Są dziesiątki wersji na temat okoliczności i przyczyn zamachu na Jana Pawła II. Wiele z nich ma cechy świadomej lub nieświadomej dezinformacji światowej opinii publicznej. Niektórzy dziennikarze i publicyści dowodzili, że spisek został uknuty przez tureckich generałów w porozumieniu z zachodnimi wywiadami, m.in. CIA i włoskimi służbami specjalnymi. Jeszcze bardziej fantastyczne teorie mówiły o spisku mafii, fanatyków islamskich oraz części „kamaryli watykańskiej”, niezadowolonej z rządów Papieża. Jedno jest pewne: śmierć Jana Pawła II była potrzebna przede wszystkim Kremlowi. Wszystkie ujawnione do tej pory dokumenty, zarówno z archiwów moskiewskich, jak i byłej Stasi, mówią o panice i wściekłości, z jaką kierownictwo Związku Radzieckiego, a zwłaszcza szef KGB – Jurij Andropow, przyjęło informację o wyborze krakowskiego metropolity na Stolicę Piotrową. Powstanie „Solidarności” zdawało się potwierdzać ich najbardziej czarne scenariusze.

Andropowa przerażała zwłaszcza rosnąca w czasie pontyfikatu Jana Pawła II aktywność Kościoła unickiego na Ukrainie, działającego do tej pory w katakumbach. Szef KGB obawiał się, że działania unitów sprzyjać będą odradzaniu się ukraińskiego nacjonalizmu. Andropow wiedział, że dzień, w którym Ukraina upomni się o swój byt państwowy będzie ostatnim dniem Związku Radzieckiego. Papież Słowianin bez przerwy wzywający do poszanowania wolności religii oraz prawa wszystkich narodów do suwerennego bytu, stanowił ogromne niebezpieczeństwo dla ateistycznego imperium. Być może chciano, aby zamilknął.

 


Zdjęcia: Adam Bujak/„Fatima 2000”/Biały Kruk

Kulę, która ugodziła Papieża, umieszczono w koronie MB Fatimskiej


Trzecia tajemnica
Trzecia część sekretu ujawniona w Fatimie 13 maja 2000 r., podczas uroczystości beatyfikacji Franciszka i Hiacynty Marto, związana jest z osobą Jana Pawła II oraz jego pontyfikatem. W profetycznej wizji dzieci widziały” ubranego na biało biskupa”, modlącego się za wszystkich wiernych i „kierującego z trudem swe kroki ku Krzyżowi, podążającego wśród ciał tych, którzy zostali umęczeni”. Ubrany na biało biskup pada od strzału z broni palnej.

 

Jan Paweł II poruszony faktem zbieżności daty zamachu, z rocznicą pierwszego objawienia Matki Bożej w Fatimie, wkrótce po zamachu, zapoznał się z całą dokumentacją dotyczącą objawień. W liście skierowanym do Episkopatu Włoch napisał później: „To matczyna ręka prowadziła kulę, a umierający Papież wieziony do Polikliniki Gemelli zatrzymał się u wrót śmierci. (...) Ten strzał na Placu Świętego Piotra powinien był pozbawić Papieża życia. (...) Stało się inaczej i śmiertelny pocisk nie wykonał tego, do czego był przeznaczony”.
 

 


Zdjęcia: Adam Bujak/„Fatima 2000”/Biały Kruk

Kulę, która ugodziła Papieża, umieszczono w koronie MB Fatimskiej

 

Kalendarium (wokół zamachu)

13 maja 1981 r.

Godz. 17.19. Turecki zamachowiec Mehmet Ali Agca dwoma strzałami ciężko rani Jana Pawła II.

Godz. 17.55. Rozpoczyna się operacja w Klinice Gemelli. Zakończy się o godz. 23.25. Koło północy Ojciec Święty budzi się z narkozy. „Czy odmówiliśmy kompletę” – pyta czuwającego przy szpitalnym łóżku ks. Stanisława Dziwisza.

23 maja 1981 r.
Lekarze podpisują komunikat, że życiu Jana Pawła II nie zagraża już niebezpieczeństwo.

3 czerwca 1981 r.
Jan Paweł II wraca do Watykanu, ale wkrótce okazuje się, że będzie musiał przejść kolejną operację.

20 czerwca 1981 r.
Jan Paweł II powraca na dalsze leczenie do Kliniki Gemelli. Jest operowany po raz kolejny. Tym razem czas dochodzenia do zdrowia jest dłuższy. Papież opuszcza szpital dopiero 14 sierpnia.

22 lipca 1981 r.
Rzymski Sąd Przysięgłych skazał Ali Agcę za próbę zamordowania Papieża, zranienie dwóch turystek, nielegalne posiadanie broni oraz posługiwanie się fałszywymi dokumentami na karę najwyższą, czyli dożywocie.

13 maja 1982 r.
Jan Paweł II odwiedza Portugalię. W Fatimie dziękuje Maryi za uratowanie życia w czasie zamachu.

22 czerwca 1983 r.
Nieznani sprawcy porwali Emanuelę Orlandi (15 l.), córkę świeckiego pracownika Watykanu. Za jej uwolnienie domagali się złożenia przez Papieża wniosku do prezydenta Włoch o uwolnienie Ali Agcy. Rozmowy z porywaczami nie przyniosły żadnego rezultatu. Dziewczyny do tej pory nie zdołano odnaleźć. Nie znaleziono także jej ciała. Jej rodzice sądzą, że Emanuela nadal żyje. Agca na wiadomość o porwaniu powiedział, że nie chce opuszczać więzienia.

27 grudnia 1983 r.
Jan Paweł II udał się do więzienia Rebibia w Rzymie. Po spotkaniu z więźniami odbył 20--minutową rozmowę w cztery oczy w celi z Ali Agcą. Treści rozmowy nigdy nie ujawniono. Papież powiedział później tylko: „Rozmawiałem z nim jak z bratem, któremu przebaczyłem i do którego mam zaufanie”. Później Ojciec Święty kilka razy spotykał się z matką Agcy oraz jego bratem.

27 maja 1985 r.
rozpoczyna się drugi proces w sprawie spisku na życie Papieża. Przed włoskim sądem stanęli Turcy: Omar Bagci, Musela Celebi oraz Bułgar Siergiej Antonow. Poszukiwani byli Turcy: Oral Celik i Bekir Celenk oraz Bułgarzy: Jelio Wasiliew i Todor Ajwazow. Już pierwszego dnia rozprawy Ali Agca odwołał wszystkie dotychczasowe zeznania. W tej sytuacji sąd nie znalazł dostatecznych dowodów na to, że oskarżeni Bułgarzy i Turcy brali udział w spisku na życie Papieża. 30 marca 1986 r. wszyscy oskarżeni zostali uwolnieni.

13 czerwca 2000 r.
prezydent Włoch Carlo Azeglio Ciampi ułaskawił Ali Agcę, który został deportowany z Włoch. Trafił ponownie do więzienia w Istambule, w którym przebywa do chwili obecnej. „Stolica Apostolska przyjęła z wielkim zadowoleniem informację o ułaskawieniu Alego Agcy” – powiedział jej rzecznik Joaquin Navarro-Vals.

Ktoś prowadził tę kulę...

 

Jan Paweł II mówi o zamachu na swoje życie


Rozmowa odbyła się przy obiedzie w małej jadalni pałacu papieskiego w Castel Gandolfo. Uczestniczył w niej także sekretarz Ojca Świętego, ksiądz prałat Stanisław Dziwisz.

Jaki był naprawdę przebieg zdarzeń 13 maja 1981 roku? Czy zamach i wydarzenia mu towarzyszące nie odsłoniły jakiejś, być może zapomnianej, prawdy o papiestwie? Czy nie można odczytać w nich jakiegoś szczególnego przesłania o osobistym posłannictwie Waszej Świątobliwości? Ojciec Święty odwiedził zamachowca w więzieniu i spotkał się z nim twarzą w twarz. Jak Wasza Świątobliwość patrzy na tamte wydarzenia dziś, po tylu latach? Jakiego znaczenia nabrał zamach i wydarzenia z nim związane w życiu Ojca Świętego?

Jan Paweł II: Wszystko to było świadectwem Bożej łaski. Widzę tu pewną analogię do próby, jakiej został poddany kardynał Wyszyński podczas Jego uwięzienia. Tyle że doświadczenie Prymasa Polski trwało przeszło trzy lata, a to moje dość krótko, tylko parę miesięcy. Agca wiedział, jak strzelać, i strzelał z pewnością bezbłędnie. Tylko że jak gdyby „ktoś” tę kulę prowadził...

Stanisław Dziwisz: Agca strzelał, by zabić. Ten strzał powinien był być śmiertelny. Kula przeszyła ciało Ojca Świętego, raniąc go w brzuch, prawy łokieć i palec wskazujący lewej ręki. Upadła między Papieżem a mną. Usłyszałem jeszcze dwa strzały, dwie stojące w pobliżu osoby zostały zranione.

Zapytałem Ojca Świętego: „Gdzie?”. Odpowiedział: „W brzuch”. „Boli?” – „Boli”.

W pobliżu nie było żadnego lekarza. Nie mieliśmy czasu na zastanawianie się. Przenieśliśmy Ojca Świętego jak najszybciej do karetki i w ogromnym tempie pojechaliśmy do kliniki Gemelli. Ojciec Święty modlił się półgłosem. Potem, jeszcze w drodze, stracił przytomność.

O życiu bądź śmierci decydowały różne czynniki. Choćby kwestia czasu, czasu dojazdu do kliniki; parę minut dłużej, jakaś mała przeszkoda na drodze – i byłoby już za późno. W całej tej sprawie widać Bożą rękę. Wszystko na to wskazuje.

Jan Paweł II: Tak, pamiętam tę drogę do szpitala. Zachowałem jeszcze przez pewien czas świadomość. Miałem poczucie, że przeżyję. Cierpiałem, był powód do strachu – ale miałem taką dziwną ufność.

Mówiłem do księdza Stanisława, że wybaczam zamachowcowi. Co działo się w szpitalu, już nie pamiętam.

 

Stanisław Dziwisz: Prawie natychmiast po przyjeździe do kliniki przewieziono Ojca Świętego na salę operacyjną. Sytuacja była bardzo poważna. Organizm Ojca Świętego był bardzo wykrwawiony. Ciśnienie krwi dramatycznie spadło, bicie serca było ledwo wyczuwalne. Lekarze poprosili mnie, żebym udzielił Ojcu Świętemu Namaszczenia Chorych. Zaraz to zrobiłem.

Jan Paweł II: Byłem już właściwie po tamtej stronie.

Stanisław Dziwisz: Potem zrobiono Ojcu Świętemu transfuzję krwi.

Jan Paweł II: Późniejsze komplikacje i w związku z nimi przedłużenie całego procesu leczenia były zresztą konsekwencją tej transfuzji.

Stanisław Dziwisz: Pierwszą krew organizm odrzucił. Znaleźli się jednak pracujący w tym szpitalu lekarze, którzy dali Ojcu Świętemu własną krew. Ta druga transfuzja przyjęła się. Operację lekarze przeprowadzali, nie wierząc w przeżycie pacjenta. Przestrzelonym palcem nie zajmowali się w ogóle – co było zrozumiałe. „Jak przeżyje, to coś się z tym potem zrobi” – powiedzieli mi. Palec zresztą zrósł się potem sam, bez żadnej specjalnej interwencji.

Po operacji przewieziono Ojca Świętego na salę reanimacyjną. Lekarze bali się infekcji, która w tej sytuacji mogła mieć śmiertelne skutki. Część organów wewnętrznych organizmu Ojca Świętego była zrujnowana. Operacja była bardzo złożona i trudna. Ostatecznie wszystko zabliźniło się w sposób doskonały, bez żadnych komplikacji, choć po tak ciężkiej operacji często występują komplikacje.

Jan Paweł II: W Rzymie umierający papież, w Polsce żałoba... W moim Krakowie studenci zorganizowali manifestację – „biały marsz”. Gdy pojechałem do Polski, powiedziałem: „Przyjechałem wam podziękować za »biały marsz«”. Byłem też w Fatimie, żeby podziękować Matce Boskiej.

Oj, Boże mój! To było ciężkie doświadczenie. Obudziłem się dopiero następnego dnia, koło południa. I mówię do księdza Stanisława: „Komplety wczoraj nie zmówiłem”.

Stanisław Dziwisz: Ściślej mówiąc, zapytał Ojciec Święty: „Czy odmówiłem kompletę?”. Bo Ojciec Święty myślał, że jest jeszcze poprzedni dzień.

Jan Paweł II: Zupełnie nie zdawałem sobie sprawy z tego wszystkiego, o czym wiedział ksiądz Stanisław. Mnie nie mówiono, jak poważna była sytuacja. Poza tym byłem przez dłuższy czas po prostu nieprzytomny.

Po przebudzeniu miałem nawet nie najgorsze samopoczucie. Przynajmniej z początku.

Stanisław Dziwisz: Następne trzy dni były straszne. Ojciec Święty ogromnie cierpiał. Przecież ze wszystkich stron miał dreny, był cały pocięty. Niemniej jednak rekonwalescencja postępowała bardzo szybko. Z początkiem czerwca Ojciec Święty wrócił do domu. Nie musiał nawet przestrzegać jakiejś szczególnej diety.

Jan Paweł II: Jak widać, organizm mam raczej mocny.

Stanisław Dziwisz: Dopiero później organizm zaatakował groźny wirus, który pojawił się jako rezultat pierwszej transfuzji bądź wycieńczenia. Ojcu Świętemu dano ogromną ilość antybiotyków, żeby uchronić go od infekcji. To znacznie zredukowało odporność. Tak rozwinęła się inna choroba. Ojciec Święty znów został przewieziony do szpitala.

Dzięki intensywnej terapii stan jego zdrowia poprawił się na tyle, aby lekarze mogli zdecydować o przeprowadzeniu kolejnego zabiegu i uzupełnieniu operacji chirurgicznych wykonanych w dniu zamachu. Ojciec Święty wybrał dzień 5 sierpnia, wspomnienie Matki Bożej Śnieżnej, które w kalendarzu liturgicznym figuruje jako dzień Poświęcenia Bazyliki Matki Bożej Większej. Również ten drugi problem został przezwyciężony. 13 sierpnia, w trzy miesiące po zamachu, lekarze wydali komunikat o zakończeniu leczenia klinicznego. Pacjent mógł ostatecznie wrócić do domu.

W pięć miesięcy po zamachu Papież wrócił na plac św. Piotra, by znów spotkać się z wiernymi. Nie okazywał cienia lęku czy stresu, choć lekarze zapowiadali, że to może wystąpić. Powiedział wtedy: „Stałem się na nowo dłużnikiem Najświętszej Dziewicy i wszystkich świętych Patronów. Czyż mogę zapomnieć, że wydarzenie na placu św. Piotra miało miejsce w tym dniu i o tej godzinie, kiedy od sześćdziesięciu z górą lat wspomina się w portugalskiej Fatimie pierwsze pojawienie się Matki Chrystusa ubogim wiejskim dzieciom? Wszak we wszystkim, co mnie w tym właśnie dniu spotkało, odczułem ową niezwykłą macierzyńską troskę i opiekę, która okazała się mocniejsza od śmiercionośnej kuli”.

Jan Paweł II: Na Boże Narodzenie 1983 roku odwiedziłem zamachowca w więzieniu. Długo ze sobą rozmawialiśmy. Ali Agca jest, jak wszyscy mówią, zawodowym zabójcą. Co znaczy, że zamach nie był jego inicjatywą, że ktoś inny to wymyślił, ktoś inny to zlecił. W ciągu całej rozmowy było jasne, że Alemu Agcy nie dawało spokoju pytanie: jak się to stało, że zamach się nie powiódł? Przecież robił wszystko, co należało, zadbał o najdrobniejszy szczegół swego planu. A jednak ofiara uniknęła śmierci. Jak to się mogło stać?

I ciekawa rzecz... ten niepokój naprowadził go na problem religijny. Pytał się, jak to właściwie jest z tą tajemnicą fatimską. Na czym ona polega? To był główny punkt jego zainteresowania, tego przede wszystkim chciał się dowiedzieć.

Być może, te jego uporczywe pytania były znakiem, że zyskał świadomość tego, co rzeczywiście ważne. Ali Agca – jak mi się wydaje – zrozumiał, że ponad jego władzą, władzą strzelania i zabijania, jest jakaś potęga wyższa. Zaczął więc jej poszukiwać. Życzę mu, aby ją znalazł.

Stanisław Dziwisz: Uważam za dar niebios cudowny powrót Ojca Świętego do życia i zdrowia. Tajemnicą w ludzkich wymiarach pozostał zamach. Nie wyjaśnił jej ani proces, ani długie przetrzymywanie w więzieniu zamachowca. Byłem świadkiem odwiedzin Ojca Świętego u Ali Agcy w więzieniu. Papież przebaczył mu publicznie już w pierwszym przemówieniu. Nie słyszałem słowa „przepraszam” ze strony więźnia. Był tylko zainteresowany tajemnicą fatimską. Ojciec Święty wiele razy przyjmował jego matkę i rodzinę. Często pytał o niego kapelanów zakładu karnego.

Tajemnicą w wymiarze Bożym jest całe to dramatyczne wydarzenie, które mocno nadwerężyło zdrowie i siły Ojca Świętego, a równocześnie w niczym nie zahamowało skuteczności i owocności jego apostolskiej posługi w Kościele i świecie.

Myślę, że nie będzie przesadą zastosowanie w tym przypadku powiedzenia: Sanguis martyrum semen christianorum (Krew męczenników nasieniem chrześcijaństwa). Może trzeba było tej krwi na placu św. Piotra, w miejscu męczeństwa pierwszych chrześcijan.

Niewątpliwie pierwszym owocem tej krwi było zjednoczenie całego Kościoła w wielkiej modlitwie o ocalenie Papieża. Przez całą noc po zamachu pielgrzymi, którzy przybyli tutaj na audiencję generalną, i coraz większe rzesze rzymian, modlili się na placu św. Piotra. W kolejnych dniach w katedrach, w kościołach i kaplicach świata odprawiano Msze święte i modlitwy w intencji Papieża. Sam Ojciec Święty tak o tym mówił: „Trudno mi o tym myśleć bez wzruszenia. Bez głębokiej wdzięczności dla wszystkich. Dla tych, którzy w dniu 13 maja zgromadzili się na modlitwie. I dla tych, którzy w niej trwali przez cały ten czas. Jestem wdzięczny Chrystusowi Panu i Duchowi Świętemu, który poprzez wydarzenie, jakie miało miejsce na placu św. Piotra w dniu 13 maja o godzinie 17.17, natchnął tyle serc do wspólnej modlitwy.

I nie mogę – myśląc o tej wielkiej modlitwie – zapomnieć o tych słowach z Dziejów Apostolskich, które odnoszą się do Piotra: »Kościół modlił się za niego nieustannie do Boga« (Dz 12, 5)” (Katecheza podczas audiencji generalnej, 7 października 1981).

Jan Paweł II: Ja żyję w przeświadczeniu, że we wszystkim, co mówię i robię w związku z moim powołaniem i posłannictwem, z moją służbą, dzieje się coś, co nie jest wyłącznie moją inicjatywą. Wiem, że to nie tylko ja jestem czynny w tym, co robię jako następca Piotra.

Weźmy przykład komunizmu. Jak już wcześniej mówiłem, do jego upadku z pewnością przyczynił się wadliwy system ekonomiczny. Odwoływanie się jednak jedynie do czynników ekonomicznych byłoby zbyt wielkim uproszczeniem. Z drugiej strony, byłoby śmieszne, gdybym uważał, że to Papież własnoręcznie obalił komunizm.

Myślę, że wyjaśnienie znajduje się w Ewangelii. Gdy pierwsi uczniowie, rozesłani w świat, wracają do Mistrza, mówią: „Panie, przez wzgląd na Twoje imię nawet złe duchy nam się poddają” (Łk 10, 17). Chrystus odpowiada im na to: „nie z tego się cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie” (Łk 10, 20). I dodaje przy innej okazji: „Mówcie: »Słudzy nieużyteczni jesteśmy, cośmy powinni byli zrobić, tośmy zrobili«” (por. Łk 17, 10).

Słudzy nieużyteczni... Świadomość „nieużytecznego sługi” jest we mnie coraz silniejsza wśród tego wszystkiego, co się wokół mnie dzieje – i myślę, że mi z tym dobrze.

Wracając do zamachu: myślę, że był on jedną z ostatnich konwulsji XX-wiecznych ideologii przemocy. Przemoc propagował faszyzm i hitleryzm, przemoc propagował komunizm. Podobnymi argumentami uzasadniana przemoc rozwijała się także tutaj, we Włoszech: Czerwone Brygady mordowały ludzi niewinnych i uczciwych.

Odczytując ponownie, w perspektywie minionych lat, zapis tamtej rozmowy, odnoszę wrażenie, że przejawy przemocy w formie – by tak powiedzieć – zinstytucjonalizowanej znacznie przycichły. Jednak w ostatnim czasie rozszerzają się w świecie tak zwane „siatki terroru”, które stanowią nieustanne zagrożenie dla życia milionów niewinnych ludzi. Dramatycznym tego potwierdzeniem był zamach na wieże World Trade Center w Nowym Jorku (11 września 2001), na stację Atocha w Madrycie (11 marca 2004) i rzeź w Biesłanie w Osetii (3 września 2004). Dokąd prowadzą nas te nowe wybuchy przemocy?

Upadek najpierw nazizmu, a potem Związku Radzieckiego to potwierdzenie klęski zła. Ujawnił cały bezsens przemocy na wielką skalę, zaplanowanej i realizowanej przez te systemy. Czy ludzie wyciągną wnioski z tych dramatycznych „lekcji”, jakie przyniosła im historia? A może pozwolimy, aby zwyciężały budzące się w duszy pokusy, aby ponownie uciekać się do zgubnych metod przemocy?

Wierzący jednak wie, że obecności zła zawsze towarzyszy obecność dobra, obecność łaski. Święty Paweł napisał: „Ale nie tak samo ma się rzecz z przestępstwem jak z darem łaski. Jeżeli bowiem przestępstwo jednego sprowadziło na wszystkich śmierć, to o ileż obficiej spłynęła na nich wszystkich łaska i dar Boży” (Rz 5, 15). Te słowa do dziś zachowują aktualność. Odkupienie trwa. Tam, gdzie narasta zło, rośnie również nadzieja dobra. W naszych czasach zło ogromnie narosło, posługując się przewrotnymi systemami, które na szeroką skalę stosowały przemoc i ucisk. Nie mówię tu o złu czynionym przez poszczególnych ludzi, złu indywidualnych motywów i indywidualnych postępków. Zło XX wieku nie było złem w jakimś małym, „sklepikowym” wydaniu. To było zło na wielką skalę, zło, które przyoblekło się w kształt państwowy, aby dokonywać zgubnego dzieła, zło, które przybrało kształt systemu.

A jednocześnie łaska Boża wylewała się z coraz większym bogactwem. Nie ma zła, z którego Bóg nie mógłby wyprowadzić większego dobra. Nie ma cierpienia, z którego nie mógłby uczynić drogi prowadzącej do Niego. Idąc na dobrowolną mękę i śmierć na krzyżu, Syn Boży wziął na siebie całe zło grzechu. Cierpienie ukrzyżowanego Boga nie jest tylko jakimś rodzajem cierpienia pośród innych, mniejszym czy większym bólem, lecz nieporównywalną miarą cierpienia. Chrystus, cierpiąc za nas wszystkich, nadał cierpieniu nowy sens, wprowadził je w nowy wymiar, w nowy porządek: w porządek miłości. To prawda, cierpienie wchodzi w historię człowieka wraz z grzechem pierworodnym. To grzech jest tym „ościeniem” (por. 1 Kor 15, 55–56), co zadaje ból, co rani na śmierć ludzkie istnienie. Ale męka Chrystusa na krzyżu nadała cierpieniu sens zupełnie nowy, wewnętrznie je przekształciła. Wprowadziła w ludzkie dzieje, które są dziejami grzechu, cierpienie bez winy, podjęte wyłącznie z miłości. To jest cierpienie, które otwiera drzwi nadziei na wyzwolenie, na ostateczne wyrwanie „ościenia”, który rozdziera ludzkość. Jest to cierpienie, które pali i pochłania zło ogniem miłości i wyprowadza nawet z grzechu wielorakie owoce dobra.

Każde ludzkie cierpienie, każdy ból, każda słabość kryje w sobie obietnicę wyzwolenia, obietnicę radości: „teraz raduję się w cierpieniach za was” – pisze św. Paweł (Kol 1, 24). Odnosi się to do każdego cierpienia wywołanego przez zło. Odnosi się także do ogromnego zła społecznego i politycznego, jakie wstrząsa współczesnym światem i rozdziera go: zła wojen, zniewolenia jednostek i narodów, zła niesprawiedliwości społecznej, deptania godności ludzkiej, dyskryminacji rasowej i religijnej, zła przemocy, terroryzmu, tortur i zbrojeń – całe to cierpienie jest w świecie również po to, żeby wyzwolić w nas miłość, ów hojny i bezinteresowny dar z własnego „ja” na rzecz tych, których dotyka cierpienie. W miłości, która ma swoje źródło w Sercu Chrystusa, jest nadzieja na przyszłość świata. Chrystus jest Odkupicielem świata: „a w jego ranach jest nasze uzdrowienie” (Iz 53, 5).

Fragment książki Jana Pawła II "Pamięć i tożsamość"