Papież przywiezie błogosławieństwo

Beata Zajączkowska, Radio Watykańskie - prosto z Luandy

publikacja 13.03.2009 22:27

Luanda była głównym światowym portem załadunku niewolników. Obecnie jest trzecim miastem świata pod względem przestępczości, a zarazem stolicą kontrastów i niemożliwego do okiełznania chaosu.

Papież przywiezie błogosławieństwo

W sześciomilionowej metropolii mieszkają milionerzy i nędzarze, kwitnie prostytucja, narkomania i przemoc. Jak grzyby po deszczu pojawiają się kolejne sekty. Te problemy czekają na rozwiązanie. Chrześcijanie liczą, że drogowskazem, w którą stronę iść będzie spotkanie z Benedyktem XVI. Przybędzie on do Luandy 20 marca. Angolijczycy cieszą się na tę wizytę, choć nie ukrywają swego rozczarowania tym, że Papież swą pielgrzymkę ograniczy tylko do stolicy Angoli.

Ludzie na sprzedaż
„Trzymaj torebkę przy sobie, zamknij drzwi i okna” – pierwszą lekcję angolijskiej rzeczywistości dostaję zaraz po przylocie. Pokonanie Luandy samochodem wymaga cierpliwości. Kilkukilometrowe korki, kierowcy jeżdżący jak się im podoba, a na poboczach bandy młodocianych złodziejaszków czyhających tylko na moment nieuwagi. Ponad 40 lat wojny najpierw o niepodległość, a potem domowej zrobiły swoje. Zniszczyły nie tylko infrastrukturę, ale człowieka. Na jednym ze skrzyżowań zatrzymuje nas policjant. Granatowy mundur, na ramieniu karabin. Bez żenady domaga się pieniędzy. Gdy próbujemy się sprzeciwić mówi: lepiej tak, przynajmniej nie będę musiał kraść. Argument, że jego zadaniem jest pilnowanie porządku i ochrona mieszkańców puszcza mimo uszu. Trzeba zapłacić.

Angola stała się kolonią portugalską w 1482 r. i była nią dokładnie 493 lata. Był to czas nieustannych wojen i wzmagającego się z roku na rok handlu niewolnikami. Dziesięć lat po tym jak portugalski kapitan Diego Caõ dopłynął do ujścia rzeki Kongo, Krzysztof Kolumb odkrył Amerykę. Nie pozostało to obojętne dla losów obecnej Angoli. W Ameryce masowo powstawały plantacje trzciny cukrowej i bawełny, rodziło to zapotrzebowania na tanią siłę roboczą. Tak zaczyna się rozwijać handel niewolnikami, których głównym dostawcą staje się Angola. Jeszcze w XIX w. zyski czerpane z tego procederu stanowiły 90 proc. wartości eksportu. Wielu mieszkańców Brazylii, Dominikany i Kuby to potomkowie angolijskich niewolników. Handel nimi był głównym motywem ekspansji Portugalczyków. Kolonizacja różniła się jednak zasadniczo od tej w innych krajach Afryki. Portugalczycy, którzy przyjeżdżali do Angoli zamierzali się tu osiedlić na stałe, wielu z nich zawierało małżeństwa mieszane, pozwalało też np. miejscowej ludności uczęszczać do szkół. Podział na panów i niewolników był mniej odczuwalny. Jednocześnie kroniki opowiadają, że wysyłano tu najgorszy element, przestępców i ludzi nie radzących sobie w życiu. W Lizbonie nazywano oficjalnie Angolę „pais dos degredados” – krajem ludzi skończonych. Stopniowo stała się jednym z najbardziej zacofanych krajów Afryki. Ocenia się, że w ciągu trzech wieków przewinęło się tu przez ręce handlarzy trzy razy więcej ludności niż obecnie liczy Angola.

Wojny dawne i nowe
Jadę na południowy-wschód do miejsca pierwszego zrywu niepodległościowego w Baixa de Cassange. Droga nie przypomina już, jak jeszcze kilka lat temu, wyboistego toru przeszkód. Co chwilę mijają nas ciężarówki prowadzone przez Chińczyków. W ich rękach są praktycznie wielomilionowe umowy na budowę dróg i modernizację taboru kolejowego. Angola płaci zyskami czerpanymi z wydobycia ropy naftowej, której jest drugim producentem na Afrykę. Paliwo jest tu tanie pod warunkiem, że jest. Przy stacjach benzynowych kilometrowe kolejki samochodów i ludzi z plastikowymi pojemnikami.

Zdobytą do nich benzynę sprzedają następnie kilka razy drożej na przydrożnych straganach. Brak paliwa spowodowany jest niewydolnością miejscowego przemysłu. Brakuje rafinerii. Ropa transportowana jest m.in. do Stanów Zjednoczonych i dopiero stamtąd wraca przerobiona. O okresie niegdysiejszej świetności przemysłu mówią mijane po drodze portugalskie fabryki. Dziś pozostały po nich rozsypujące się ściany. W Angoli nie ma na przykład fabryki produkującej kryte obuwie, a do urzędów nie można wejść w sandałach. Takie paradoksy spotyka się tu, co krok.

Prawie pół tysiąca kilometrów od Luandy, na dnie rowu tektonicznego kolonizatorzy posiadali ogromne plantacje bawełny. Pracująca na nich ludność w 1961 r. wznieciła pierwszy zryw niepodległościowy. Jego dowodem jest maleńki cmentarz. Pamiątkowa płyta jest tak zniszczona, że napis zupełnie się zatarł. Nie widać żadnej troski o to, by pielęgnować chlubną kartę walki z portugalskim kolonizatorem. Niepodległość nadchodzi po prawie pół wieku - 11 listopada 1975 r. Nie oznacza to jednak końca wojny. Rozpoczyna się walka o władzę między trzema ruchami wolnościowymi: MPLA (Ludowy Ruch Wyzwolenia Angoli), UNITA (Związek Narodowy na rzecz Pełnej Niepodległości Angoli) i FNLA (Narodowy Front Wyzwolenia Angoli). Pierwsze z ugrupowań popierane było przez ZSRR i Kubę, drugie przez RPA i USA, a ostatnie przez obecną Demokratyczną Republikę Konga. Walka między nimi o władzę pochłonęła setki tysięcy ofiar.

Mówiło się, że MPLA zabija ludzi nocą, a UNITA dniem. Jedni i drudzy nie liczyli się z jakimikolwiek zasadami humanitarnymi. Ludność cywilna była mordowana, uprowadzana, prześladowana. Napadano nawet na konwoje z żywnością. Do dziś przy drogach można spotkać zardzewiałe czołgi, a w niektórych regionach łuski czy nawet całe pociski do karabinów. Wiele pól jest wciąż zaminowanych. W Angoli warto dostosowywać się do ostrzegających przed minami tabliczek i nigdy nie wchodzić za drzewa o pomalowanych na czerwono konarach. Na ulicach wciąż chodzą ofiary min, a przemysł ortopedyczny prężnie się rozwija produkując protezy.

Wielu misjonarzy na własnej skórze doświadczyło okropności wojny. W mieście Huambo trwały szczególnie ostre walki. Ludność cywilna schroniła się w domu formacyjnym redemptorystów. „Zaczęto tak bombardować, że na podwórku leżało kilkadziesiąt centymetrów łusek i odłamków różnych pocisków, granatów, bomb. Dom był pod obstrzałem dzień i noc” – opowiada o. Stanisław Wróbel, który słyszał tę historię od swych współbraci. Dodaje, że wszyscy są przekonani, że przeżyli cudem. „Kilka dni przed atakiem jeden z księży pojechał na targ i kupił worek kukurydzy. Nie wiadomo, po co, bo nie było takiej potrzeby, coś go skłoniło i kupił. Tym workiem kukurydzy przez 57 dni żywiło się 51 osób – zauważa o. Wróbel. Podobno terror był tak wielki, że nawet niemowlęta nie płakały, ponieważ wyczuwały ogromne napięcie. Tę kukurydzę wydzielano każdemu po kilka ziarnek na dzień i w ten sposób ludzie przetrwali. Współbrat, który przeżył te chwile, opowiadał, że w dniu, w którym skończyła się kukurydza, skończyła się wojna”.

Pokój? Co to takiego?
Angola od siedmiu lat z mozołem buduje pokój. Wielu widzi w wizycie Benedykta XVI szansę na jego konsolidację. Wielu zarazem pamięta, że wołanie Jana Pawła II w 1992 r.: «Nigdy więcej wojny» pozostało niewysłuchane. Kilka miesięcy po papieskiej pielgrzymce, w Angoli wybuchła kolejna wojna. Zgodnym chórem powtarza się, że obecnie kraj potrzebuje pojednania i przebaczenia. Papież oczekiwany jest, jako człowiek, który przyniesie właśnie to błogosławieństwo. Nędza, duża śmiertelność dzieci, AIDS, gruźlica i malaria to wciąż widoczne konsekwencje wojny. „Najgorsze jest to, że wyrosło pokolenie, które nie wie, co to jest pokój. Ludzie, którzy zamiast chodzić do szkół siłą wcielani byli do wojska, teraz potrzebują konkretnej pomocy choćby właśnie, gdy chodzi o możliwość zdobycia jakiegokolwiek wykształcenia” – mówi s. Róża Gąsior ze zgromadzenia Służebnic Ducha Świętego.

Misjonarka pracuje na wschodzie kraju w Caculama i ma problem ze znalezieniem, do prowadzonego przez Kościół ośrodka zdrowia, wykwalifikowanego personelu. Trudno też o dobrego murarza, elektryka czy mechanika. Stąd działania Kościoła koncentrują się także na analfebetyzacji. Organizowane są różnego rodzaju projekty dzięki którym również dorośli mogą zdobyć konkretną wiedzę. W salezjańskim centrum w Cacuaco mają możliwość zdobycia matury. „Zajęcia są po południu, dzięki temu kobiety, które rano pracują, zajmując się głównie ulicznym handlem wieczorami mogą się uczyć” – mówi s. Anna Maria. Edukację wskazuje, jako najpilniejsze wyzwanie, jakiemu musi sprostać angolijskie społeczeństwo. Sama np. przygotowuje ścienną gazetkę, która w tych dniach informuje o papieskiej pielgrzymce i przybliża postać Benedykta XVCI.

Nieocenioną pomocą jest też traktor. Cała uprawa pól w Angoli, cztery razy większej od Polski, opiera się wciąż na tradycyjnej motyce. „Kupiliśmy ciągnik, który orze ziemię ponad setki rodzin. To jest konkretna grupa pomagająca sobie nawzajem” – mówi ks. Krzysztof Ziarnowski SVD. Wcześniej misjonarze werbiści realizowali projekty związane z połowem ryb. Pomagali ludziom kupić łodzie lub przynajmniej silniki motorowe do prostych łódek. Taka praca wydaje konkretne owoce w postaci poprawy warunków życia dziesiątków rodzin.

W Malanje misjonarki prowadzą piekarnię i uczą młodzież wypieku pieczywa oraz ciast. Rząd choć wciąż oficjalnie promuje komunizm nie przeszkadza Kościołowi w jego pracy na rzecz rozwoju. Wspiera nawet lekami kościelne ośrodki zdrowia promując programy walki z AIDS czy odnawiającą się na nowo gruźlicą. Współpraca na pewno nie jest jednak sielanką. Działania ze strony rządu mają też wymiar ideologiczny i nie przeszkadzanie Kościołowi w pracy tworzy dobry wizerunek kraju w świecie. A teraz Angola pragnie za wszelką cenę zatrzeć niedobre wspomnienie przeszłości. „Rząd chce by kraj był postrzegany nie przez pryzmat kolonializmu i wojen ale nowoczesności” – mówi nuncjusz apostolski w Angoli. Abp Angelo Beccio zauważa, że niektóre zniszczone przez wojnę kościoły odbudowywane są dzięki rządowym funduszom. Jednocześnie otrzymanie ziemi pod wybudowanie nowej świątyni nie zawsze jest sprawą łatwą. Może się też zdarzyć, że zakupiony już teren staje się przedmiotem kontrowersji, bo spodobał się np. któremuś z państwowych urzędników i ten bez pytania przesuwa płot swej posesji zawłaszczając kawałek kościelnej działki.

O trudnych i kontrowersyjnych sprawach informuje Radio Ecclesia. Jest to wolny głos mediów w Angoli. Niestety jego zasięg jest ograniczony tylko do stolicy. Angolijscy biskupi liczą jednak, że wizyta Benedykta XVI pomoże w otrzymaniu pozwolenia na nadawanie także w innych regionach, co z kolei pociągnie ze sobą przyznanie nowych częstotliwości. W Angoli poza państwowym radiem i telewizją odbiera się jeszcze komercyjną stację radiową, która jednak zdominowana jest przez propagandę sekt. Mamią one łatwizną i obiecują cuda. „Zdarza się, że mamy problem w przychodni ponieważ przychodzi pacjent i mówi, że nie będzie brał dalej leków antyretrowitusowych ponieważ na nabożeństwie powiedziano mu, że został uzdrowiony z AIDS – mówi pracująca w Kifangondo s. Marta Sojka. Kiedy test okazuje się jednak pozytywny pacjent każe nam go powtarzać, bo przecież w sekcie powiedziano mu, że jest zdrowy”. Negatywna propaganda sekt ruszyła z mocą przed wizytą Benedykta XVI. Na specjalnie wydanym filmie prezentowany jest, jako ten, który przyjeżdża by przejąć władzę i zawładnąć krajem.

Trzeba się wyspowiadać
Kościół angolijski jest najstarszym Kościołem Czarnej Afryki, czyli leżącej na południe od Sahary. Choć pierwszy chrzest odbył się tu na rok przed odkryciem Ameryki, to jednak nie wszystkie tereny obecnej Angoli przyjmowały Ewangelię równie wcześnie. Chociażby prowadzona obecnie przez księży werbistów misja w Caculamie liczy tylko czterdzieści lat (w tym ćwierć wieku pracy werbistów). Bez wątpienia jednak chrzest w Mbanza-Congo król Nzinga-a-Nkuwu z całą rodziną i dworem przyczynił się do dzieła ewangelizacji. Jego syn na chrzcie otrzymał imię Alfons. To on swoją stolicę przemianował z Mbanza-Congo na Saõ Salvador. Zapisał się bardzo pozytywnie w dziejach swojego narodu. Wysłał na naukę do Lizbony swego syna, który w 1576 r. został tam konsekrowany na pierwszego biskupa Angoli. Miało to miejsce wówczas, kiedy czarni nie mieli żadnych praw i byli powszechnie traktowani za gorszy gatunek ludzi.

Z daleka widać strzelające w niebo wulkaniczne skały Pedras Negras. Stąd wyruszyła ewangelizacja wschodniej części obecnej Angoli. Są to tereny dawnego królestwa Ndongo, którym rządził król N’Gola Inene. Tu powstał pierwszy katolicki kościół na tym terenie po którym dziś nie pozostało już śladu. Śladem tamtego zapału misyjnego jest jednak ogromne zaangażowanie świeckich w życie Kościoła. „Bez katechistów niewiele byśmy mogli zrobić” – mówi ks. Ziarnowski. O prawdziwości tych słów przekonam się bardzo szybko. Przygotowania do papieskiej pielgrzymki zbiegają się z okresem Wielkiego Postu stąd szczególny nacisk kładzie się na spowiedź i przystępowanie do sakramentów. Rzeczywistość jest jednak taka, że tak jak na przykład w Kifangondo misjonarz może odwiedzić każdą z prawie 40 wspólnot najczęściej raz w miesiącu. Wtedy spowiada, sprawuje Eucharystię i rozmawia z ludźmi.

W pozostałe niedzielę liturgię słowa prowadzą katechiści. Na ich barkach spoczywa ciężar formacji, choć i tu nie brak podbramkowych sytuacji. Misjonarze wspominają jak kiedyś na Wielkanoc w jednej z kaplic ustawiono bożonarodzeniową szopkę, bo jak stwierdził katechista, wierni wolą to święto. „23 lata jestem na drodze ewangelizacji” – mówi mi Marcos Mateus João. Jesteśmy w odległej placówce w Hari. Werbiści jadą tam terenowym samochodem trzy godziny podskakując na wybojach i szczególnie w porze deszczowej pokonują błotniste kałuże, co za każdym razem grozi zakopaniem samochodu. Mój rozmówca jest jednym z miejscowych katechistów. Jak wielu tutejszych chrześcijan dzieli swe życie na to przed ewangelizacją i po. Oczywiście nie oznacza to automatycznego rozwiązania wszelkich problemów jak chociażby poligamia czy wiara w czary. Jednak świadomość bycia chrześcijaninem jest tutaj bardzo wysoka. Papież na koszulce
Msza sprawowana jest na podwórku jednego z domów. Około 30-osobowa grupa wiernych wita misjonarzy śpiewem i tańcem. Przed tropikalnym słońcem chroni daszek z czarnego worka. Pod nim panuje zaduch. Choć oficjalnym językiem Kościoła jest w Angoli portugalski w terenie przydają się języki szczepowe. Szczególnie starsi nie znają dobrze portugalskiego. Po Mszy ks. Ziarnowski nawiązuje do papieskiej pielgrzymki. Przedstawia wydane na tę okazję foldery, które będą stanowiły pomoc dla pracy katechistów. Obrazki Papieża budzą powszechną radość. Z tej parafii w delegacji pojedzie do Luandy właśnie Marcos Mateus João. Nie używa wielkich słów. Mówi po prostu, że cieszy się, że dane mu będzie spotkać się z Benedyktem XVI i że potem będzie mógł o tym wszystkim opowiedzieć we wspólnocie. Ktoś wspomina wizytę Jana Pawła II. Mów, że szkoda Papież odwiedził wówczas więcej miejsc i niespodziewanie udał się z wizytą do domu jednej ubogiej rodziny. Ten gest tu pamiętają.

W spotkaniu z Papieżem chciałoby wziąć udział więcej wiernych z odległych od stolicy prowincji. Niesie to ze sobą jednak koszty związane z podróżą i potem choćby najskromniejszym utrzymaniem w stolicy. A to przekracza możliwości wielu rodzin, których nie stać by było nawet na kupno w Luandzie butelki wody. Wszystkie wydarzenia z udziałem Papieża transmitować będzie angolijska telewizja. Szczególnie jednak na prowincji ludzie nie mają telewizorów, albo po prostu nie dociera tam prąd. Papieskiej pielgrzymce towarzyszy jednak przygotowanie modlitewne. W kościołach organizowane są czuwania. Na straganach można kupić koszulki z logo papieskiej podróży, czapeczki oraz broszki i bransoletki. Kupują je nawet ci którzy nie będą mogli uczestniczyć w spotkaniach z Papieżem. Koszulka jest jednak jak mówią pamiątką wizyty Posłańca Boga, człowieka, który przyniesie Angoli błogosławieństwo.