Miłosierdzie w krainie biedy i czarów

rozmowa z ks. Bogusławem Gilem, misjonarzem w Kamerunie (za RV/Beata Zajączkowska)

publikacja 11.03.2009 16:02

**Podróż apostolska do Kamerunu i Angoli** Pierwsze w Kamerunie sanktuarium Bożego Miłosierdzia powstało w 2002 r. Leży ono w afrykańskim buszu. Kierujący sanktuarium i parafią misjonarze ze Zgromadzenia Księży Marianów przybyli do Atoku na zaproszenie miejscowego ordynariusza bp. Jana Ozgi. Był wśród nich ks. Bogusław Gil

- Co było głównym motywem powstania pierwszego sanktuarium Bożego Miłosierdzia właśnie w Atoku?

Bogusław Gil MIC: Sytuacja Kościoła w Kamerunie i ówczesny stan diecezji Doumé-Abong’Mbang domagały się Bożego Miłosierdzia. Działo się tak ze względu na problemy tamtejszych ludzi: AIDS, czary i bardzo trudne sytuacje życiowe, związane chociażby z niemożliwością przystępowania do sakramentów. Dotyczy to większości chrześcijan zamieszkujących tę część Kamerunu. To wszystko wołało o Boże Miłosierdzie. Dla mnie osobiście ciekawą rzeczą było to, z jaką ufnością i łatwością ludzie przyjmowali i angażowali się w krzewiony wśród nich kult i ideę Bożego Miłosierdzia.

- Jakie były początki waszej pracy?

Bogusław Gil MIC: Rozpoczynając od Wielkiego Postu 2002 r., z ks. Franciszkiem Filipcem MIC odwiedziliśmy wszystkich 20 wiosek naszej parafii, zakładając w każdej z nich grupę Bożego Miłosierdzia. Ludzie, którzy zadeklarowali chęć codziennego odmawiania koronki do Bożego Miłosierdzia o godz. 15, otrzymali odpowiednie materiały. Dzięki nim kult Bożego Miłosierdzia rozwijał się później na terenie diecezji. Jedną z ważniejszych akcji była w 2002 r. pierwsza pielgrzymka Bożego Miłosierdzia zorganizowana w niedzielę Miłosierdzia, czyli Drugą Wielkanocną. Idea pielgrzymki wzięła się stąd, że nasz kościół parafialny został ogłoszony przez biskupa diecezjalnym sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Pielgrzymka zgromadziła 200 uczestników. To, jak na tamtejsze warunki, było dużo.

- Jak wyglądała pielgrzymka?

Bogusław Gil MIC: Miała bardzo prostą formę. Rozpoczęła się Mszą św. wcześnie rano. Potem szliśmy wzdłuż drogi do kościoła parafialnego, uważając na przejeżdżające samochody, śpiewając i modląc się. Po drodze ludzie mogli się spowiadać, a także opowiadać o swoich problemach. Odwiedzaliśmy też poszczególne wioski, leżące na trasie pielgrzymki. W kaplicach modliliśmy się z ludźmi, którzy prosili nas o błogosławieństwo. Ta pielgrzymka była jednym z pierwszych mocnych znaków na terenie naszej parafii. Od tego czasu odbywa się ona co roku. - Jak na co dzień propagujecie Boże Miłosierdzie?
Bogusław Gil MIC: To, o czym wspomniałem, to tylko jeden wymiar apostolatu Bożego Miłosierdzia – wymiar modlitewny czy kultowy. Drugim jest konkretne zaangażowanie w pomoc człowiekowi. Na terenie naszej parafii jest prowadzona pomoc ludziom biednym, nie tylko w sensie materialnym, ale również moralnym. Angażujemy się w uczenie zawodu ludzi bez żadnych kwalifikacji, nieumiejących poradzić sobie z życiem, będących bez pracy. Nasi współbracia starają się o danie pracy ludziom młodym oraz pomagają chorym. Większość ludzi cierpi na brak lekarstw oraz niemożliwość rozstrzygnięcia problemów związanych z czarami. To są dość trudne, skomplikowane sytuacje. Księża marianie, którzy pracują w apostolacie Bożego Miłosierdzia, starają się wychodzić ludziom naprzeciw z konkretną pomocą. Na przykład ks. Franciszek zorganizował warsztat, gdzie uczy się robienia pirog (są to łódki drążone w pniu drzewa, którymi można przepływać przez rzekę) oraz wyplatania koszyków. Propozycja ta znalazła oddźwięk w wiosce, bo to jest konkretna praca umożliwiająca zarobek. Podjęliśmy też akcję sprowadzenia wózków inwalidzkich. W naszej parafii było kilka osób, które nie mogły chodzić, więc udało nam się kupić dla nich takie wózki. Poza tym staraliśmy się o lekarstwa dla chorych. W czasie wizyt wielkopostnych, jeśli widzieliśmy w jakiejś rodzinie, że ktoś jest potrzebujący, autentycznie chory, to z reguły dawaliśmy pieniądze na leki albo sami te leki kupowaliśmy, ewentualnie zabieraliśmy kogoś do szpitala.

- Zatem wasza posługa to często zaradzanie codziennej ludzkiej biedzie?
Bogusław Gil MIC: W Kamerunie problemy, z którymi borykają się ludzie, są dla nich bardzo trudne. Są to ludzie biedni, nie mają w ogóle pieniędzy. Nam, Europejczykom, niełatwo to zrozumieć. To, że ktoś jest biedny, znaczy u nas, że ma bardzo ograniczoną możliwość korzystania ze środków finansowych niezbędnych do życia. Natomiast w Afryce, jeśli ktoś jest biedny, to znaczy, że w ogóle nie ma nic, nie ma ani grosza na kupienie najprostszej rzeczy, np. trochę oliwy, żeby w nocy nie siedzieć w ciemności, albo lekarstwa. Jest to niemożliwe, a nikt tych pieniędzy nie da. Jako misjonarz możesz łatwo przyjść z pomocą takim ludziom, jeśli tylko chcesz. Z drugiej strony jest rzeczą trudną pomagać w taki sposób wszystkim, bo taka pomoc nie rozwija ludzi. Jeśli ja, misjonarz, odpowiadam na ich potrzeby przez to, że płacę zawsze za lekarstwa, kupuję odzież dla tych, którzy jej nie mają, daję zawsze chleb głodnym – to ich sytuacja nie ulegnie zmianie. Nie rozwijając się, nie troszcząc się sami o radzenie sobie w życiu, zawsze będą żyli ze świadomością, że ktoś im pomoże. Gdy znajdą się w potrzebie, przyjdą do misjonarza i ten zawsze będzie miał dla nich otwarte i serce, i kieszeń. Jest znane w Kamerunie powiedzenie, że „jeśli człowiekowi biednemu czy głodnemu dajesz rybę, to ratujesz mu życie tego dnia, w którym on cię prosi o tę rybę. Ale jeśli nauczysz go łowić ryby, to uratujesz mu życie”. Wydaje mi się, że ważniejszą rzeczą w perspektywie Kamerunu jest uczenie ludzi „łowienia ryb”, tzn. tworzenie dla nich miejsc pracy przez konkretne zaangażowanie na terenie misji czy posyłanie młodzieży i dzieci do szkoły, pomaganie im w zdobywaniu wykształcenia, które w przyszłości mogłoby się przełożyć na jakieś konkretne zaangażowanie w życiu. - Czy szerzone przez was Boże Miłosierdzie zmienia mentalność tamtejszych ludzi?
Bogusław Gil MIC: Apostolat Bożego Miłosierdzia ma na celu pomaganie ludziom w porzucaniu mentalności żebraka i uczeniu się odpowiedzialności. Apostolat ten powinien przejawiać się w kształtowaniu nowej mentalności – mentalności nie człowieka „białego”, ale chrześcijanina. Mentalności, która widzi przede wszystkim osobistą godność. Bo największa bieda człowieka wiąże się z tym, że ludzie nie doceniają i nie dostrzegają własnej godności człowieka i chrześcijanina. Dlatego są żebrakami. Boże Miłosierdzie przejawia się w tym, że Bóg nie tylko lituje się nad człowiekiem, ale okazuje mu swoje Miłosierdzie poprzez podnoszenie go, pokazywanie mu jego własnej wartości, tego, że ten człowiek wiele może, jeśli tylko chce i ma odpowiednią motywację.

Miłosierdzie Boga dla Kamerunu, dla naszej parafii w Atok, polega na objawianiu ludziom i pomaganiu w zrozumieniu ich dużej wartości, jaką mają w oczach Boga i Kościoła. To jest chyba najistotniejsza sprawa, jaką można zrobić poprzez szerzenie kultu Bożego Miłosierdzia. Ten styl pracy nie przejawia się w jakichś wielkich dziełach charytatywnych. Na podstawie mojego siedmioletniego doświadczenia pracy w Afryce widzę, że błyskotliwe akcje są dobre dla zrobienia sobie reklamy, nie przynoszą jednak długotrwałego efektu. Dla mnie najistotniejsze w pracy związanej z szerzeniem kultu Bożego Miłosierdzia w Kamerunie było codzienne odwiedzanie ludzi, odprawianie dla nich Mszy św. i bycie z nimi. Kiedy ja, misjonarz, jestem z nimi, poznaję ich i daję im nadzieję na inne życie, w oparciu o wiarę, o codzienną modlitwę. Bo ludzie ci żyją swoimi problemami związanymi z czarami, w nieustannym lęku przed jutrem, przed nocą, gdzie nie ma światła, przed tym wszystkim, co dla człowieka „białego” przyjeżdżającego z Europy wydaje się czasami śmieszne albo nie do wiary. Natomiast to są realia człowieka Afryki, wobec których nie potrafi się on obronić. Dlatego obecność Kościoła, obecność człowieka działającego w imię Kościoła, oraz obecność Krzyża wiele zmieniają.

- Co dla Księdza jest takim kameruńskim obliczem Bożego Miłosierdzia?
Bogusław Gil MIC: Na terenie naszej parafii kult Bożego Miłosierdzia wiązał się zawsze w dużej mierze z przebaczeniem w dziedzinie czystości. Dużym problemem jest rozwiązłość seksualna, której ludzie są ofiarami. Nie widziałbym źródła tego problemu w tym, że ludzkie serce jest zepsute, złe, choć czasami chciałoby się tak powiedzieć. To nie jest tak. Młodzież, którą poznałem, była głównie ofiarą rozwiązłości. Ta ostatnia w jakiś sposób pojawiła się tam poprzez grzech, słabość człowieka i zniszczyła w dużej mierze młode, nowe społeczeństwo Kamerunu, młody, rodzący się Kościół szczególnie na terenie diecezji Doumé-Abong’Mbang. Kiedy głosiliśmy katechezy związane z kultem Bożego Miłosierdzia, mówiliśmy o przebaczeniu, o Bogu, który nie karze, ale przebacza, a Jego przebaczenie daje siłę do zmiany postępowania i sposobu myślenia, to rzeczywiście miałem wrażenie, że dla tych ludzi to jest bardzo ważne, nie czuli się nigdy potępieni w grzechu. Rzeczywistość jest taka, że na Mszy niedzielnej, w której uczestniczyłoby 300-400 osób, zaledwie 10-20 może przystąpić do Komunii św. z powodu nieuregulowanej sytuacji małżeńskiej.

Ofiarami tych różnych sytuacji są szczególnie kobiety, będące kolejnymi żonami jednego mężczyzny, nie mające z nim ślubu kościelnego. I nawet, jeśli są ochrzczone, w życiu są dobrymi ludźmi, to mając taką nieuregulowaną sytuację nie mogą przystępować do sakramentów. A ci ludzie mają pragnienie przystępowania do Komunii św. Oni potrzebują Miłosierdzia, zrozumienia, zaakceptowania, bycia nie odrzuconymi, ale przyjętymi. To też był jeden z ważniejszych wymiarów krzewienia kultu Bożego Miłosierdzia. Zawsze staraliśmy się głosić Boga, który człowieka przyjmuje. Jakikolwiek by ten człowiek był, w jakiejkolwiek trudnej sytuacji by się znajdował, Bóg go nie potępia, ale akceptuje. Siła Jego Miłości sprawia, że człowiek się przemienia, że potrafi odmienić swoje życie, co wcześniej po ludzku wydaje się niemożliwe. Reasumując, kameruński wydźwięk w przeżywaniu Bożego Miłosierdzia powiązany jest w dużej mierze z szóstym przykazaniem Dekalogu, które rzeczywiście jest dość problematyczne w Kamerunie. Bóg miłosierny przyjmuje również człowieka pogrążonego w nieczystości i objawia mu swoją Miłość tak, aby go oczyścić. Miałem konkretne dowody, że to działa. Są ludzie, którzy rzeczywiście dzięki Bożemu Miłosierdziu zmieniają swoje życie. Nawet po wielu latach lekceważenia spraw związanych z małżeństwem i rodziną wstępowali później w normalne związki małżeńskie, starali się uporządkować swoje życie.

- Czy było jakieś wydarzenie szczególnie ważne w głoszeniu Kameruńczykom Bożego Miłosierdzia?

Bogusław Gil MIC: Jedną z ważniejszych rzeczy, jaką usłyszałem, pracując w Kamerunie, było to, jak po naszym przybyciu 26 stycznia 2002 r. ktoś powiedział, że dużo się zmieniło w Atoku (chociaż wtedy jeszcze nic się nie zmieniło), bo przyszli księża i uciekli czarownicy. Ludzie byli przekonani, że wioska oraz teren naszej parafii był w rękach czarowników. Natomiast konkretne przyjście Kościoła w osobie ludzi wierzących, a takimi – mam nadzieję – są misjonarze, zmieniło hierarchię ważności na terenie misji. Pierwszym znakiem Bożego Miłosierdzia dla ludzi w Atoku było odbudowanie misji, obecność misjonarzy przy nich, podtrzymywanie na duchu, bycie punktem odniesienia. Czary, czarownicy, lęk związany z rytami przestały być dla ludzi najważniejszym odniesieniem. One zawsze gdzieś tam pozostają, człowiek nie jest w stanie zmienić się w ciągu dnia, roku czy nawet kilku lat, ale to wszystko przestało być najważniejsze. Okazało się, że jest jeszcze inna bardzo ważna rzecz, którą muszą uwzględniać w swoim codziennym życiu. To jest właśnie obecność Kościoła i od tego wszystko się zaczyna. Później różne akcje, konkretna pomoc okazywana ludziom w wymiarze indywidualnym czy społecznym, to są tylko przejawy tego pierwszego kroku, który jest najistotniejszy.