Tacy są Australijczycy...

St. Ignatius Parish in Richmond, Melbourne City 13 lipca 2008

publikacja 14.07.2008 10:07

**Ula Rogólska, nasz specjalny korespondent na XXIII ŚDM** Zimowy lipcowy poranek 13 lipca 2008 r. w Melbourne przypomina dziś nasz słoneczny, wiosenny kwiecień. W to niedzielne południe nas, naszych gospodarzy Polonusów, a także grupy Polaków przybyłe z Adelajdy, gromadzi kościół św. Ignacego w Richmond.

Tacy są Australijczycy...

To najstarszy w Australii – liczący 56 lat – kościół, w którym spotykają się Polacy żyjący na emigracji. Mszy św. przewodniczy biskup Henryk Tomasik - podobnie jak wczoraj podczas ślubu Pauliny i Sebastiana. Uroczyste spotkanie wokół ołtarza jest też okazją do oficjalnych podziękowań wszystkich pielgrzymów dla Polonii – składanych na ręce ks. Wiesława Słowika SJ, jak i młodzieży dla księży-opiekunów, a zwłaszcza biskupa Henryka Tomasika. Po Mszy św. i podziękowaniach, owacja dla Polonii trwa dobrych kilka minut.

Spotkanie z Polonią jest szczególnie wzruszające m.in. dla młodych pielgrzymów z diecezji bielsko-żywieckiej, którzy przeżywali etap diecezjalny Światowych Dni Młodzieży w Adelajdzie. - To kolejny etap naszych spotkań z Australią. W Adelajdzie mieszkaliśmy u anglojęzycznych Australijczyków. Tu spotykamy naszych rodaków. Poznajemy różnorodność Kościoła, który łączy w jedno Duch Święty - mówi Monika Smółka. Oczywiście spotkanie nie kończy się po wyjściu ze świątyni. Znów razem spotykamy się w domu parafialnym, gdzie czeka na pielgrzymów poczęstunek: pączki i ciepłe napoje.

Dla grupy katowickiej popołudnie jest okazją do odwiedzenia City – centrum Melbourne. – Tak jak stolicą biznesu w Polsce jest Warszawa, a stolica kulturalną Kraków, tak tutaj tą pierwszą jest Sydney, a tą drugą Melbourne – mówi Kasia Godyń, mieszkająca tu od trzech lat. City jest pełne drapaczy chmur. A niezapomnianym wrażeniem jest na pewno wjazd (w ciągu 40 sekund) na 88 piętro Skydeck'a i podziwianie panoramy miasta z platformy widokowej. Zniżka na bilet, jaką mają wszyscy pielgrzymi w Melbourne (a więc – 7 dolarów australijskich) zachęca grupy z całego świata do odwiedzenia tej podniebnej platformy.

Zmrok przychodzi już przed godziną 18.00. Wracamy do naszych domów. W pociągu do Epping spotykamy – to już nawet nie stereotyp, to fakt – żywiołowych Włochów. Niełatwo rozmawiać w gwarze ich przekomarzania się. Naprzeciwko mnie siedzi elegancka, młoda blondynka. Kiedy Włosi wysiadają, uśmiecha się, rzuca: – Ooo jaka cisza! A do mnie mówi: - Jesteś katoliczką? Daj rękę. Weź to ode mnie na pamiątkę z Australii. Dwa lata temu zmarł mój mąż. Nie umiem się modlić, nie chodzę do kościoła. Czuję, że powinnam to dać Tobie. Catalina wciska mi do ręki czarny różaniec... - Jesteś pewnie europejką. On pracował w Niemczech, a potem w Polsce, w Warszawie. Przedstawiam się jej. Bardzo zdziwiona pyta: - Jesteś z Polski??? Muszę wysiadać. Pa!

Trafić ciemną nocą do właściwego domu w rozległej dzielnicy niskich, bardzo podobnych do siebie budynków, nie jest rzeczą łatwą. Ale pomocą służą od razu kolejarz, kierowca autobusu, a w końcu Joe, który akurat wysiada z samochodu, z torbą zakupów. Od razu mówi: Daj adres, zawiozę. Sam musi szukać na mapie mojej ulicy. Po kilku minutach jestem pod domem. - Jutro nie zapomnij mapy – rzuca ze śmiechem na pożegnanie.

Tacy są Australijczycy...