Benedykt XVI w USA o sekularyzmie, laicyzacji i powołaniach kapłańskich

tłum: kg / Waszyngton

publikacja 20.04.2008 23:37

Tłumaczenie bezpośrednich odpowiedzi papieża Benedykta XVI na pytania podczas spotkania z biskupami USA, 16 kwietnia w bazylice Niepokalanego Poczęcia NMP w Waszyngtonie

1. Poproszono Ojca Świętego o wyrażenie jego oceny rosnącego wyzwania sekularyzmu w życiu publicznym i relatywizmu w życiu intelektualnym, jak również o Jego sugestie, jak stawić czoła takim wyzwaniom z duszpasterskiego punktu widzenia, aby móc pełnić skuteczniej dzieło ewangelizacji. - Podjąłem krótko ten temat w swym przemówieniu. Uważam za znaczący fakt, że tu, w Ameryce, w odróżnieniu od wielu miejsc w Europie, świecka mentalność nie przeciwstawia się w istotny sposób religii. W kontekście rozdziału Kościoła od państwa społeczeństwo amerykańskie zawsze było naznaczone fundamentalnym poszanowaniem religii i jej roli publicznej i – jeśli wierzyć sondażom – naród amerykański jest głęboko religijny. Nie wystarczy jednak liczyć na tę religijność tradycyjną i zachowywać się tak, jakby wszystko było normalne, gdy jej fundamenty powoli się kruszą. Poważnego zaangażowania w dziedzinie ewangelizacji nie może pomijać pogłębiona analiza rzeczywistych wyzwań, które Ewangelia podejmuje w obliczu współczesnej kultury amerykańskiej.

Oczywiście istotne jest prawidłowe zrozumienie słusznej autonomii porządku świeckiego, autonomii, której nie można oddzielić od Jezusa Stwórcy i od Jego planu zbawczego (por. Gaudium et spes, 36). Być może rodzaj sekularyzmu Ameryki rodzi problem szczególny: pozwalając wierzyć w Boga i szanując publiczną rolę religii i Kościołów, jednocześnie subtelnie sprowadza on wierzenie religijne do najmniejszego wspólnego mianownika. Wiara staje się bierną akceptacją faktu, że pewne rzeczy „z zewnątrz” są prawdziwe, ale bez praktycznego odniesienia do życia codziennego. Wynikiem jest rosnący rozdział wiary od życia: życie takie, „jakby Bóg nie istniał”. Problem pogłębia jeszcze indywidualistyczne i wybiórcze podejście do wiary i religii: daleka od katolickiego podejścia „myślenia z Kościołem”, każda osoba wierzy, że ma prawo do rozróżniania i wybierania, podtrzymując więzi społeczne, ale bez całościowego nawrócenia, wewnętrznego w stosunku do prawa Chrystusa. W konsekwencji, bardziej niż być przemienionymi i odnowionymi w duchu, chrześcijanie ulegają łatwo pokusie dostosowywania się do ducha wieku (por. Rz 12,3). Stwierdziliśmy to w ostrej formie w warunkach skandalu, zważywszy że katolicy wspierają domniemane prawo do aborcji.

Na najgłębszym poziomie sekularyzm stanowi dla Kościoła wyzwanie, zmuszające go do potwierdzenia i jeszcze aktywniejszego prowadzenia swej misji w świecie i dla świata. Jak to już jasno ujął Sobór, świeccy ponoszą w tym względzie szczególną odpowiedzialność. Jestem przekonany, że tym, czego potrzeba, jest nadanie większego znaczenia ścisłemu związkowi między Ewangelią i prawem naturalnym z jednej strony a troską o prawdziwe dobro ludzkie z drugiej, jak to ujmuje prawo cywilne i osobiste decyzje moralne. W społeczeństwie, które słusznie ceni wysoko wolność osobistą, Kościół musi propagować na wszystkich szczeblach swoje nauczanie – w katechezie, kaznodziejstwie, kształceniu seminarzystów i na wyższych uczelniach – apologetykę nastawioną na utwierdzanie prawdy o objawieniu chrześcijańskim, harmonię między wiarą a rozumem i zdrowe rozumienie wolności, postrzeganej pozytywnie jako wyzwolenie zarówno od ograniczeń grzechu, jak i do prawdziwego i pełnego życia. Jednym słowem, Ewangelia musi być przepowiadana i nauczana jako całościowy sposób życia, dający przyciągającą i wiarygodną intelektualnie i praktycznie odpowiedź na rzeczywiste problemy ludzkie. W końcu „dyktatura relatywizmu” nie jest niczym innym jak zagrożeniem dla wolności ludzkiej, która dojrzewa tylko w wielkoduszności i wierności prawdzie.

Oczywiście można by jeszcze powiedzieć znacznie więcej na ten temat: pozwólcie mi jednak stwierdzić na zakończenie, że wierzę, iż Kościół w Ameryce w tym bardzo konkretnym okresie swoich dziejów ma przed sobą wyzwanie odnalezienia na nowo katolickiej wizji rzeczywistości i przedstawienia jej w sposób spójny i z wyobraźnią społeczeństwu, które dostarcza wszelkich przepisów na samospełnienie się człowieka. Myślę zwłaszcza o naszej potrzebie mówienia do serc młodzieży, która – mimo ciągłego wystawienia na przesłania sprzeczne z Ewangelią, nadal odczuwa pragnienie autentyczności, dobroci, prawdy.

Pozostaje jeszcze wiele do zrobienia w dziedzinie przepowiadania i katechezy w parafiach i w szkołach, jeśli chce się, aby ewangelizacja przyniosła owoce dla odnowy życia kościelnego w Ameryce. 2. Ojca świętego zapytano o „pewien milczący proces”, w którego wyniku katolicy zarzucają praktykę wiary, niekiedy na mocy wyraźnej decyzji, ale znacznie częściej cicho i stopniowo oddalają się od udziału we Mszy św. i od utożsamiania się z Kościołem. - Z pewnością wiele z tego wszystkiego zależy od stopniowego kurczenia się kultury religijnej, niekiedy porównywanej pejoratywnie do „getta”, co mogłoby wzmocnić udział i utożsamianie się z Kościołem. Przed chwilą powiedziałem, że jednym z wielkich wyzwań, stojących przed Kościołem w tym kraju, jest sprawa pielęgnowania tożsamości katolickiej opartej nie tyle na elementach zewnętrznych, ile raczej na sposobie myślenia i działania, zakorzenionym w Ewangelii i wzbogaconym u podstaw o żywą tradycję Kościoła. Temat wyraźnie łączy w sobie takie czynniki, jak indywidualizm religijny i skandal. Ale przejdźmy do sedna sprawy: czy wiara nie może przeżyć, jeśli nie jest karmiona, jeśli nie „działa przez miłość” (Gal 5,6). Czy ludzie mają dzisiaj trudności ze spotkaniem Boga w naszych kościołach? Czy nasze przepowiadanie traci może własną sól? A może należałoby to przypisać faktowi, że wielu zapomniało lub wręcz nigdy się nie nauczyło, jak modlić się w Kościele i nim?

Nie mówię tu o osobach, które opuściły Kościół w poszukiwaniu subiektywnych „doświadczeń” religijnych; jest to temat duszpasterski, który należy podjąć we właściwym zakresie. Myślę, że mówimy o osobach, które pozostały na ulicy, nie odrzucając świadomie wiary w Chrystusa, ale które – z różnych powodów – nie otrzymały żywotnej siły liturgii, sakramentów, kaznodziejstwa. A jednak wiara chrześcijańska, jak wiemy, jest zasadniczo kościelna i bez żywej więzi ze wspólnotą wiara jednostki nigdy nie będzie wzrastać aż do dojrzałości. Wracając do sprawy świeżo dyskutowanej: wynikiem tego może być milcząca apostazja.

Pozwólcie mi zatem poczynić dwa krótkie spostrzeżenia na temat „procesu porzucania”, które – mam nadzieję – pobudzą do dalszych przemyśleń. Po pierwsze, jak wiecie, coraz trudniej jest rozmawiać w społeczeństwach zachodnich w sposób rozsądny o „zbawieniu”. Niemniej jednak zbawienie – wyzwolenie z rzeczywistości zła oraz dar nowego i wolnego życia w Chrystusie – jest w samym sercu Ewangelii. Musimy odkryć na nowo, jak już powiedziałem, nowe i porywające sposoby dla głoszenia tego przesłania i obudzenia pragnienia owej pełni, którą tylko Chrystus może dać. To w liturgii Kościoła, przede wszystkim w sakramencie Eucharystii rzeczywistości te przejawiają się najsilniej i są przeżywane w istnieniu wiernych; być może jest jeszcze wiele d zrobienia, aby urzeczywistnić wizję Soboru na temat liturgii jako zadania kapłaństwa wspólnego i jako zapału na rzecz owocnego apostolstwa na świecie.

Po drugie, musimy przyznać z troską prawie całkowity zanik poczucia eschatologicznego w wielu naszych społeczeństwach tradycyjnie chrześcijańskich. Jak wiecie, podniosłem ten problem w encyklice „Spe salvi”. Niech wystarczy stwierdzenie, iż wiara i nadzieja nie są ograniczone do tego świata: jako cnoty teologalne łączą nas one z Panem i prowadzą do spełnienia przeznaczenia nie tylko naszego, ale także całego stworzenia. Wiara i nadzieja stanowią natchnienie i podstawę naszych wysiłków a rzecz przygotowania się na nadejście Królestwa Bożego. W chrześcijaństwie nie może być miejsca na religię czysto prywatną: Chrystus jest Zbawicielem świata i my jako członkowie Jego Ciała i uczestnicy Jego „munera” proroczego, kapłańskiego i królewskiego, nie możemy oddzielać naszej miłości do Niego od zaangażowania na rzecz budowy Kościoła i rozszerzania Królestwa. W miarę, jak religia staje się sprawą czysto prywatną, traci ona własną duszę.

Pozwólcie mi na zakończenie potwierdzić coś oczywistego. Pola są na dziś całkowicie gotowe na żniwa (por. J 4,35); Bóg nadal sprawia, że żniwo wzrasta (por. 1 Kor 3,6). Możemy i powinniśmy wierzyć, wraz ze zmarłym papieżem Janem Pawłem II, że Bóg przygotowuje nową wiosnę dla chrześcijaństwa (por. Redemptoris missio, 86). Tym, czego najbardziej potrzebujemy w tym szczególnym okresie dziejów Kościoła w Ameryce, jest odnowa tej gorliwości apostolskiej, która inspirowała w sposób aktywny jej pasterzy do szukania zagubionych, do opatrywania rannych i do umacniania słabych (por. Ez 34,16). To zaś, jak powiedziałem, wymaga nowych sposobów myślenia opartych na zdrowej diagnozie dzisiejszych wyzwań i na zaangażowaniu na rzecz jedności w służbie misji Kościoła wobec obecnych pokoleń.

3. Poproszono Ojca Świętego o ocenę spadku powołań, mimo rosnącej liczby ludności katolickiej, oraz powodów nadziei, dostarczanych przez cechy osobowościowe i pragnienie świętości, którymi odznaczają się kandydaci, którzy decydują się nadal trwać w powołaniu. - Bądźmy szczerzy: zdolność pielęgnowania powołań do kapłaństwa i życia zakonnego jest niezawodnym znakiem zdrowia danego Kościoła lokalnego. Nie ma podstaw do jakiegokolwiek zadowolenia pod tym względem. Bóg nadal powołuje młodych, ale oczekuje od nas zachęty do udzielenia wielkodusznej i wolnej odpowiedzi na to wezwanie. Z drugiej strony nikt z nas nie może przyjmować takiej łaski jako przewidzianej. W Ewangelii Jezus prosi nas o modlitwę, aby Pan żniwa posłał robotników; uznaje wręcz, że robotników jest mało w porównaniu z obfitością żniwa (por. Mt 9,37-38). Wyda się dziwne, ale ja często myślę, że modlitwa – unum necessarium – jest jedynym aspektem powołań, który jest skuteczny a my często mamy skłonności do zapominania o tym lub do niedoceniania tego!

Nie mówię tylko o modlitwie o powołania. Sama modlitwa, zrodzona w rodzinach katolickich, karmiona programami formacji chrześcijańskiej, umacniana łaską sakramentów, jest głównym środkiem, przez który dochodzimy do poznania woli Bożej wobec naszego życia. W miarę, jak uczymy młodych modlić się i to modlić się dobrze, współpracujemy z powołaniem Bożym. Programy, plany i projekty mają swoje miejsce, ale fakt powołania jest przede wszystkim owocem głębokiego dialogu między Panem a jego uczniami. Młodzi, jeśli potrafią się modlić, mogą mieć ufność, że będą wiedzieli, czy chodzi o powołanie Boże. Wspomniano, że występuje rosnące pragnienie świętości u wielu dzisiejszych młodych ludzi i że, nawet jeśli liczbowo jest ich mniej, ci, którzy idą dalej, okazują wielki idealizm i rokują duże nadzieje. Ważne jest słuchać ich, rozumieć ich doświadczenia i zachęcać ich do pomagania rówieśnikom aby dostrzegali potrzebę zaangażowanych kapłanów i osób zakonnych, jak również aby widzieli piękno życia w duchu ofiary i służby Panu i Jego Kościołowi. Moim zdaniem, istnieje wielkie zapotrzebowanie na dyrektorów i formatorów ds. powołań: kandydatom, dziś bardziej niż kiedykolwiek przedtem, trzeba dać zdrową formację intelektualną i ludzką, dzięki której będą oni w stanie nie tylko odpowiedzieć na rzeczywiste pytania i prośby ludzi współczesnych, ale także będzie dojrzewać w nich nawrócenie i trwanie w powołaniu przez zaangażowanie, które trwa całe życie. Jako biskupi jesteście świadomi ofiary, która jest wymagana, gdy proszą was o zmniejszenie obowiązków jednego z waszych najlepszych księży, aby mógł pracować w seminarium. Zachęcam was do wielkodusznego odpowiadania dla dobra całego Kościoła.

I jako punkt ostatni, myślę, że wiecie z doświadczenia, iż wielu waszych braci kapłanów jest szczęśliwych w swym powołaniu. To, co powiedziałem w swym przemówieniu na temat ważności jedności i współpracy z kapłanami, stosuje się także w tej dziedzinie. Istnieje potrzeba dla nas wszystkich porzucenia jałowych podziałów, nieporozumień i uprzedzeń i wspólnego słuchania głosu Ducha Świętego, który prowadzi Kościół ku przyszłości nadziei. Każdy z nas wie, jak ważne jest braterstwo kapłańskie we własnym życiu; nie jest to tylko cenna zdobycz, ale także ogromny środek na rzecz odnowy kapłaństwa i wzrostu nowych powołań. Pragnę na zakończenie zachęcić was do stwarzania możliwości jeszcze większego dialogu i braterskich spotkań waszych kapłanów, zwłaszcza młodych. Jestem przekonany, że przyniesie to owoce dla ich wzbogacenia, wzrostu ich umiłowania kapłaństwa i Kościoła, jak również dla skuteczności ich apostolstwa.

Tymi kilkoma spostrzeżeniami dodaję wam jeszcze raz odwagi w waszej posłudze wobec wiernych powierzonych waszej trosce duszpasterskiej i powierzam was pełnemu miłości wstawiennictwu Maryi Niepokalanej, Matki Kościoła.

Przed odejściem chciałbym jeszcze zatrzymać się na chwilę i wspomnieć o wielkich cierpieniach, doznanych przez lud Boży archidiecezji nowoorleańskiej na skutek huraganu Katrina, a także o jego odwadze w obliczu dzieła odbudowy. Pragnę przekazać dar arcybiskupowi Alfredowi Hughesowi w postaci kielicha w nadziei, że zostanie to przyjęte jako znak mojej solidarności z wiernymi archidiecezji i mojej osobistej wdzięczności dla niezmordowanej operatywności, jak on oraz arcybiskupi Philip Hannan i Francis Schulte okazali owczarni powierzonej ich opiece.