Przyszły papież pod lupą SB

Dziennik/a.

publikacja 18.10.2007 11:50

5-odcinkowy cykl fabularyzowanych dokumentów Cezarego Nowickiego "Figurant Wojtyła Karol" to dawka wielkich emocji. Film, zrealizowany z niezwykłą pieczołowitością, ukazuje wieloletnie zmagania bezpieki z metropolitą krakowskim - napisał Dziennik.

Dokument nakręcony na podstawie ubiegłorocznego bestselleru książkowego Marka Lasoty

"Donos na Wojtyłę" od kuchni pokazuje pracę pereelowskich służb bezpieczeństwa z lat 50., 60. i 70. oraz ludzi zaangażowanych w zwalczanie krakowskiego metropolity Karola Wojtyły. Ukazuje, jak rozpracowują oni "figuranta" i próbują nieudolnie go skompromitować. Wszystkie wysiłki spełzają jednak na niczym.

Wywołuje to olbrzymią wściekłość i jeszcze większą determinację funkcjonariuszy SB. Szantażem i podstępem wciągają więc do współpracy krakowskich księży i współpracowników Wojtyły. Ujawnienie mechanizmów wikłania kleru bardzo nie podobało się byłym esbekom i sprowadziło na autorów filmu zagrożenie. Podczas realizacji reportażu reżyser wielokrotnie był zastraszany przez emerytowanych funkcjonariuszy. Straszyli go nie tylko więzieniem, ale i kalectwem:

"Pod moim domem "przypadkiem" kilku facetów naprawiało samochód. Panowie używali do tego... siekier" - wspomina Nowicki.

O metodach dręczenia i zastraszania przypomina również czołówka filmu. Już na wstępie, naprzemiennie, raz z lewego, raz z prawego głośnika, słychać esbecką komendę: "podpisz", "no, mówię ci podpisz"...

W czwartek 18 października pierwsze dwa odcinki filmu "Figurant Wojtyła Karol" na DVD będą do kupienia z Dziennikiem. Kolejne trzy odcinki ukażą się w czwartek, 25 października.

Dziennik zamieścił też wywiad z Markiem Lasotą, historykiem krakowskiego Instytutu Pamięci Narodowej, autorem głośnej książki "Donos na Wojtyłę". Pozycja stała się bestsellerem, sprzedała się w około 80 tys. egzemplarzy.

KATARZYNA BARTMAN: Co, poza nazwiskami agentów Służby Bezpieczeństwa, którzy donosili na Karola Wojtyłę, pominął pan w swojej książce "Donos na Wojtyłę"?

MAREK LASOTA: Nic nie pominąłem! Książka jest obrazem rzeczywistości. Jeśli coś pominąłem, to nie dlatego, że się bałem albo było to drastyczne, ale dlatego, że uznałem to za nieinteresujące z punktu widzenia historyka i autora książki. Odnośnie do nieujawnienia przeze mnie nazwisk donosicieli, co jest dość częstym zarzutem wobec mnie, to zrobiłem to głównie dlatego, że nie wszystkie były możliwe do ustalenia. Drugi powód jest taki, że półtora roku temu, kiedy ukazała się książka, nazwiska agentów mógł ujawnić wyłącznie pokrzywdzony albo badacz piszący pracę naukową, a moja książka nie jest historyczna.

- Ale i tak opisał pan tak sugestywnie agentów, że trudno się nie domyśleć, o kogo chodzi. Ilu księży pracowało dla SB przy rozpracowywaniu Karola Wojtyły?

- Nigdy tego nie liczyłem, ale to nie jest duża liczba. W książce pojawia się tylko kilkanaście pseudonimów. Biorąc pod uwagę, że wszyscy duchowni byli w tamtych czasach inwigilowani i poddawani represjom, około 90 proc. nie dało się uwikłać.

- Którzy z nich byli najgorsi? Czyje donosy zaszkodziły kardynałowi Wojtyle?

- Na każdego z tych kapłanów trzeba spojrzeć indywidualnie. "Włodek" to przykład tajnego współpracownika, który całkowicie utożsamiał się ze swoją misją. Szkodził wielu ludziom, nie tylko Wojtyle, i czerpał z tego wielką satyfakcję. Prawdopodobnie to przypadek dla psychiatry. Z kolei ksiądz o pseudonimie "Ares" był oczarowany władzą ludową. Wierzył, że jego działalność przynosi pożytek nie tylko państwu, ale i Kościołowi... Który z nich bardziej zaszkodził Wojtyle? Nie podejmuję się takiej oceny. O szkodzeniu można byłoby mówić wówczas, gdyby ich donosy ułatwiły esbekom aresztowanie kardynała, jego pobicie czy pozbawienie życia. Takie dramatyczne wydarzenia miały przecież miejsce wokół Wojtyły. Przykładem jest pobicie ks. Andrzeja Bardeckiego przez nieznanych sprawców. Karol Wojtyła, który odwiedził w szpitalu rannego duchownego, powiedział do niego: "Dostałeś za mnie!".

- Służby próbowały nie tylko znaleźć haki na Karola Wojtyłę, ale też skłócić go z prymasem Stefanem Wyszyńskim. Czy to się udało, czy między kardynałami dochodziło do spięć?

- Intrygowaniem między Wojtyłą a Wyszyńskim zajmowały się dwie instytucje: Pion IV Służby Bezpieczeństwa oraz Urząd do Spraw Wyznań. Po 1967 r., a więc nominacji Wojtyły na kardynała, funkcjonariusze tych instytucji nie ustawali w próbach skonfliktowania prymasa z krakowskim metropolitą. Szukali m.in. różnic w ich poglądach. Kardynał Wojtyła demonstracyjnie jednak okazywał prymasowi swoją lojalność i posłuszeństwo. Obaj dbali o bardzo dobre relacje. To niesłychanie irytowało reżim.

- Co wprawiło pana w największe osłupienie podczas lektury esbeckich akt?

- Rozmach, z jakim inwigilowano papieża, i to od najwcześniejszego okresu jego kapłaństwa. Już we wczesnych latach 60., kiedy Wojtyła był jeszcze krakowskim biskupem, funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa nie odstępowali go na krok. Podczas wyjazdu na narty w Tatry na nogi stawiany był miejscowy posterunek MO. Zadaniem funkcjonariuszy było ustalenie tego nawet, kto mu pierze skarpetki.

- Takich informacji mogli dostarczać esbekom tylko najbliżsi współpracownicy. Czy papież wiedział, kto z jego otoczenia donosił na niego?

- On był ponad to. Miał świadomość realiów, w jakich przyszło mu realizować swoją misję w Kościele w tzw. Polsce Ludowej. Ta wiedza obejmowała również ludzkie uwikłania, co - jak sądzę - wzbudzało jego troskę o tych ludzi, a nie oskarżenia. SB pozyskiwała różne informacje o Wojtyle. Nic nie wskazuje jednak na to, by pochodziły one od najbliższych współpracowników. Jego przyjaciele nigdy go nie zdradzili.