Wiara dla królestwa

Andrzej Macura

publikacja 16.05.2014 00:09

Wierzyć to mówić Bogu „tak”. Ale jeśli za słowem nie idzie pragnienie odpowiedzi całym życiem, to jest to jeden wielki fałsz.

Wiara dla królestwa Henryk Przondziono /GN Nawrócenie chrześcijańskie wymaga, abyśmy rozważyli ponownie w pierwszym rzędzie to, co dotyczy ładu społecznego i realizacji dobra wspólnego

Ewangelii gaudium 176-185

Kiedy w dawnych czasach możny pan uciskał swoich podwładnych powołując się na ustanowiony przez Boga porządek społeczny, jego poddani mieli spory problem.  Gdy tym panem był w dodatku książę Kościoła, problem stawał się jeszcze większy. Jak kochać brata, który wyzyskuje? Jak kochać Boga, który nie tylko na wyzysk pozwala, ale mu błogosławi?

To nie jest tak, że głoszenie Chrystusa można oddzielić od wymagań moralnych, jakie bycie Jego uczniem stawia. Widać to wyraźnie choćby na początku Dziejów Apostolskich czy w 1 Liście świętego Piotra, czytanych w tym roku w niedziele okresu wielkanocnego. „Kerygma posiada nieuchronnie treść społeczną: w samym sercu Ewangelii znajduje się życie wspólnotowe i zaangażowanie się na rzecz innych” – napisał w Ewangelii gaudium papież Franciszek.  „Treść pierwszego przepowiadania ma natychmiastową reperkusję moralną, której centrum jest miłość” (EG 177). I nie chodzi tylko o zasady życia w domu czy wśród najbliższych. Chodzi o całe nasze życie społeczne.

Niewierzący, a czasem i nasi współbracia w wierze czasem mówią, że wiara jest prywatna sprawą każdego człowieka. Ważni politycy potrafią powiedzieć, że swoją wiarę zostawiają przed wejściem na salę sejmową. To kompletne nieporozumienie. Wyjaśnia to Franciszek gdy pisze: „Z lektury Pisma Świętego wynika (...) jasno, że propozycja Ewangelii nie polega tylko na osobistej relacji z Bogiem. Również nasza odpowiedź miłości nie powinna być rozumiana jako zwyczajna suma małych osobistych gestów wobec kogoś potrzebującego, co mogłoby stanowić pewien rodzaj «miłości à la carte», serię działań zmierzających jedynie do uspokojenia własnego sumienia. Propozycją jest królestwo Boże (Łk 4, 43); chodzi o miłowanie Boga królującego w świecie”.

To prawda, że celem chrześcijanina jest życie wieczne w nowym świecie. Ale prawdą też jest, że chrześcijanin ma czynić ten świat Bożym królestwem. I wcale nie chodzi tu o Bożą dyktaturę. Chodzi o to, by całe życie ludzkie było uregulowane zgodnie z Bożym prawem, z przykazaniem miłości. Żeby nikt na tym świecie nie był wyjętym spod prawa banitą. I nienarodzone dziecko i chory w szpitalu i pracownik w firmie i ten, kto popadł w finansowe tarapaty.

Trudno się z tym nie zgodzić, prawda? Schody zaczynają się, kiedy przychodzi zamienić to w konkret. Jak to pisał papież Franciszek, przyzwyczailiśmy się do orędzia Ewangelii „powtarzamy je niemal mechanicznie nie upewniając się, czy ma ono realny wpływ na nasze życie oraz na życie naszych wspólnot” (EG 179). Wielu chrześcijan nie widzi potrzeby zmieniania czegokolwiek. I te złe, niesprawiedliwe stosunki społeczne wielu z nas wcale nie przeszkadzają. Nie tylko tym, którzy swoją wiarę zostawiają na progu sejmu. No, ewentualnie uważamy, ze zmienić powinni się „oni”.

Sęk w tym, że społeczności, w której żyje wielu chrześcijan nie da się zwalić winy na „onych”. Winni jesteśmy my, winni są nasi bracia i siostry w wierze. To my zgadzamy się na niesprawiedliwe układy, na wyzysk, na niesprawiedliwość. To my takim stawianiem sprawy gorszymy tych, którzy nie wierzą. Czy można konsekwentnie żyć ewangelią i nie próbować tego zmienić? Nie wolno nam. „Nawrócenie chrześcijańskie wymaga, abyśmy rozważyli ponownie «w pierwszym rzędzie to, co dotyczy ładu społecznego i realizacji dobra wspólnego» (EG 182)

Królestwo Boże. Nigdy nikt do końca go na tym świecie nie zbuduje. Jednocześnie nie da się sprawy zaniechać, zamknąć się w prywatnej pobożności i powiedzieć, że jest nieistotna. Otoczenie, w którym przychodzi człowiekowi żyć, jest bardzo ważne. Może dobre nie zawsze ciągnie człowieka w górę. Jednak złe zawsze ściąga w dół, gorszy, pcha w beznadzieję. Nie da się być chrześcijaninem i jednocześnie wzruszać ramionami na otaczające mnie złe, niesprawiedliwe, demoralizujące  układy. Zwłaszcza te sakralizowane rzekomą wolą Bożą.