Papież puścił iskierkę

ks. Waldemar Packner; GN 17/2013 Gliwice

publikacja 01.05.2013 09:30

– No, nareszcie jesteście – powiedział do polskich oazowiczów Jan Paweł II, wysiadając z samochodu. Jadąc w 1979 roku do Rzymu, nie spodziewali się, że będą uczestniczyć w ognisku z ojcem świętym w ogrodach Castel Gandolfo. To było jedyne takie wydarzenie w tym długim pontyfikacie.

Od pamiętnego ogniska z Janem Pawłem II minęły prawie 34 lata, ale Zofia Firlejczyk i jej córka s. M. Radosława pamiętają je w szczegółach Ks. Waldemar Packner Od pamiętnego ogniska z Janem Pawłem II minęły prawie 34 lata, ale Zofia Firlejczyk i jej córka s. M. Radosława pamiętają je w szczegółach

Minęły prawie 34 lata, ale czas nie zatarł żadnego szczegółu w pamięci Zofii Firlejczyk z Gliwic i jej córki, s. M. Radosławy, dziś karmelitanki Dzieciątka Jezus. Gdy w sierpniu 1979 roku Barbara pojechała na ognisko z papieżem, miała 20 lat i dopiero myślała o wstąpieniu do zakonu.

Czekam na was w Rzymie

Wszystko zaczęło się dwa miesiące wcześniej – 8 czerwca 1979 roku – podczas spotkania Jana Pawła II z oazowiczami w Nowym Targu. – Wielu na spotkanie z papieżem szło całą noc, my dużą grupą pojechaliśmy z Gliwic autokarami – wspomina Zofia Firlejczyk. Skończyła 90 lat, ale pamięć ma doskonałą. Jak z rękawa sypie datami, nazwiskami, nazwami rzymskich ulic, czasem poprawiając nawet swoją córkę. – Bo to tak jakoś jest na starość, że potrafię z pamięci cytować fragmenty Homera, ale zapominam, co miałam dziś na obiad – żartuje pani Zofia.

Podczas spotkania w Nowym Targu papież, w morzu ludzi i transparentów, zauważył i ten oazowy, z fragmentem piosenki: „Zwiastunom z gór, stopom ich cześć...”. Kochający góry i znający dobrze ruch oazowy, w pewnym momencie powiedział: „A może by tak spotkać się w Rzymie? No, to czekam na was”. Oazowiczom dwa razy powtarzać nie trzeba było. – Był to czas komuny i wyjechać na Zachód wcale nie było prosto. To nie to, co dziś: wsiada się w auto i droga do Europy otwarta – opowiada Zofia Firlejczyk. Aby wyjechać, trzeba było mieć zaproszenia od konkretnych osób we Włoszech. Oazowicze je dostali, choć wcale nie wiedzieli, kto to załatwia i kto ich tam zaprasza. Po prostu – miały być zaproszenia, to były. Nad całością czuwał jezuita o. Kazimierz Przydatek.

Jesteście głodni?

Barbara Firlejczyk – w zakonie ponad 33 lata – z oazą spotkała się, chodząc do liceum. Grupy prowadzili gliwiccy redemptoryści, wśród nich m.in. zapalony oazowicz o. Eugeniusz Karpiel. – To było coś niesamowitego – spotkania, wyjazdy, przyjaźnie. W oazie oddychało się Bogiem i wolnością, której wtedy nie mieliśmy w ojczyźnie, a której potrzebowaliśmy jak ryba wody – wspomina karmelitanka. Ponieważ myślała o zakonie, chciała pokazać rodzicom, Kogo kocha i Komu chce oddać swoje życie. – Rodzice byli pobożni, ale z oazą nie mieli do czynienia. Wysłałam ich na oazę rodzin do Krościenka, i tak w dość późnym wieku zaczęła się ich oazowa przygoda – opowiada s. M. Radosława. Po powrocie Zofia i Stefan Firlejczykowie całym sercem zaangażowali się w ruch oazowy – byli animatorami grup, organizowali rekolekcje i sami na nie wyjeżdżali, aktywnie włączyli się w życie parafii gliwickich redemptorystów, tak długo, jak długo wystarczyło sił. Stefan Firlejczyk swoją przygodę z oazą zakończył, mając 75 lat (zmarł 10 lat temu). Zofia nadal spotykała się w grupie. Do Rzymu, razem ze 120 ludźmi, pojechały Zofia Firlejczyk, jej córka Barbara i jeszcze jakieś nieliczne osoby z Gliwic. – Ojciec nie pojechał, właściwie z powodu braku pieniędzy.

Choć wyjazd był po kosztach, to i tak pieniędzy na bilety lotnicze i kieszonkowe wystarczyło tylko dla dwóch osób – wspomina s. M. Radosława. W Rzymie cała grupa zamieszkała u sióstr nazaretanek. – Przy via Nomentana – doskonale pamięta Zofia Firlejczyk. Spali na podłodze, korytarzach, gdzie tylko się dało. Z Polski zabrali konserwy, makarony, cukier itd., aby wieczorem gotować wspólne posiłki. Trochę jak na oazie. S. M. Radosława z wyjazdu pamięta również to, że często była głodna. Kiedyś z mamą, aby zaspokoić głód, poszły na włoskie lody – były tanie i sycące. – Z Janem Pawłem II spotkaliśmy się sześć razy. Pamiętam pierwsze spotkanie, podczas Mszy w Castel Gandolfo. Ojciec święty podchodził do każdego, rozmawiał. W pewnym momencie zapytał: „A nie jesteście głodni? W razie czego możecie zadłużyć się na mój koszt” – żartował. Był czas na dłuższe rozmowy. Zofia Firlejczyk pojechała do Rzymu modlić się w pewnej osobistej intencji. – Gdy Jan Paweł II chwycił moją rękę, ze wzruszenia się rozpłakałam. Pobłogosławił mnie i powiedział: „Wszystko będzie dobrze”. Po kilku latach, z Bożą pomocą, trudna rodzinna sprawa miała szczęśliwe zakończenie – wspomina Z. Firlejczyk. Właśnie podczas jednego z tych spotkań dostali zaproszenie na oazowe ognisko w ogrodach Castel Gandolfo. Gdy wieczorem 12 sierpnia 1979 roku papież wysiadł z samochodu i zobaczył oazowiczów, uśmiechnął się i powiedział: „No, nareszcie jesteście”.

Od jednej zapałki

Oazowicze siedzieli na trawie, w środku było ognisko, za nim papież i kilku księży. Ognisko zapalił Jan Paweł II, jak chce oazowa tradycja, od jednej zapałki. – Pamiętam, że kiedy ogień zaczął się tlić, towarzyszący papieżowi księża rzucili się w stronę ogniska i zaczęli dmuchać, aby nie zgasł – uśmiecha się Zofia Firlejczyk. Koniecznie musiało być od jednej zapałki, choć na wszelki wypadek w pudełku były cztery. Czegoś podobnego w dziejach papiestwa jeszcze nie było. – Ognisko cały czas płonęło, my śpiewaliśmy oazowe piosenki, ktoś recytował poezję, inni opowiadali swoje oazowe przygody – wspomina karmelitanka. Ani się obejrzeli, kiedy wybiła godz. 23. Na koniec papież stanął przy ognisku, wszyscy chwycili się za ręce i zaśpiewali: „Zapada zmrok, już świat ukołysany...”. – Potem papież „puścił iskierkę”. Uścisnął dłoń stojącej obok osoby i czekał, aż „iskierka” wróci do niego. Trochę to trwało – wspominają gliwickie oazowiczki. Na drugi dzień relacja z niezwykłego ogniska ukazała się na pierwszej stronie „L’Osservatore Romano”, a włoski dziennikarz nie mógł się nadziwić papieżowi, który od jednej zapałki zapalił ognisko.

Z włoskiej wyprawy zapamiętali jeszcze Różaniec w Radiu Watykańskim oraz spotkanie z bł. matką Teresą z Kalkuty. – Akurat była w Rzymie, a my mogliśmy odwiedzić jej klasztor niedaleko Koloseum. Długo z nami rozmawiała. W pewnej chwili wyjęłam zakładkę do książki z łowickimi motywami, napisałam na niej „Polonia semper fidelis” i dałam matce Teresie. Wzięła i włożyła ją do swojego brewiarza – opowiada Zofia Firlejczyk. Od ogniska z papieżem minęło sporo lat. Pozostał album z czarno-białymi zdjęciami i kolorowymi widokówkami włoskich zabytków, pożółkły numer „L’Osservatore Romano” z 14 sierpnia 1979 roku oraz zeszyt z notatkami. Jak okazało się po latach, było to pierwsze ognisko z papieżem i... ostatnie. – Wtedy nie wiedziałam, że za jednym wyjazdem spotkam się aż z dwoma przyszłymi błogosławionymi. Wiem, że w niebie jest na pewno dwóch ludzi, z którymi rozmawiałam na ziemi – wspomina Zofia Firlejczyk. Dodaje, że mając 90 lat, jest się już bliżej nich niż żyjących na ziemi. – W życiu przychodziły różne momenty, nieraz było ciężko. Ale Bóg dawał mi chwile, wydarzenia, ludzi, którzy potem nieśli mnie przez całe lata. Spotkania z Janem Pawłem II, wśród nich i to ognisko, były dla mnie jednymi z najdroższych podarunków Pana Boga – uśmiecha się Zofia Firlejczyk.