Majestat w pokorze

O cierpieniu papieża i przejściu ze śmierci do życia z ks. Konradem Krajewskim, ceremoniarzem papieskim, rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz

Ksiądz był bliskim świadkiem cierpienia papieża, jego umierania i śmierci.

– Ojciec Święty gasł od roku 2000. Na naszych oczach, z liturgii na liturgię…

Rok 2000 był szalenie ważny dla Jana Pawła II. Chciał zrealizować misję wprowadzenia Kościoła w trzecie tysiąclecie, którą mu w jakimś sensie powierzył kard. Wyszyński tuż po konklawe.  

– Papież czuł się trochę jak Mojżesz, który nie wiedział, czy w ogóle i jak daleko wejdzie z nami w to kolejne tysiąclecie. Ja zawsze widziałem wiosnę u Ojca Świętego. Natomiast ciało już nie nadążało za jego wnętrzem. I potrafił się nieraz zdenerwować na siebie. Nieraz uderzał pastorałem w podłogę, bo nie mógł zrobić kroku, ciało już go nie słuchało. Ostatnie Boże Ciało w 2004 było przejmujące. Ojciec Święty koniecznie chciał uklęknąć. Powiedział do mnie: „Chciałbym uklęknąć”. Ja mówię: „Ojcze Święty, ale ten samochód bardzo trzęsie...” (bo jechaliśmy na aucie-platformie). Nie wiedziałem, co powiedzieć. Ojciec Święty: „Aha”. Ale za chwilę znowu: „Chcę uklęknąć”. Ja: „To może na wysokości redemptorystów”. Koło redemptorystów papież zwrócił się jeszcze raz stanowczo, troszkę podenerwowany: „Tam jest Najświętszy Sakrament”. Wtedy razem z abp. Marinim pomogliśmy mu uklęknąć. Ale dosłownie naparę sekund. Jak tylko uklęknął, wiedział, że musi zaraz wstać, bo kolana nie wytrzymywały. To było wielkie cierpienie. On wiedział, że wnętrze musi być wyrażone na zewnątrz. A to już było prawie niemożliwe. Ale tym wysiłkiem, aby podporządkować sobie ciało, które już nie odpowiadało jego potrzebom ducha, on nas ujmował… W tym był piękny…

Cierpienie Jana Pawła II było widoczne podczas celebracji.

– Podczas kanonizacji o. Pio był taki moment, kiedy wydawało mi się, że już nie skończymy. Ojciec Święty poruszał się na fotelu we wszystkie strony. Widać było, że nie może sobie znaleźć takiej pozycji, żeby go nie bolało. Nachyliłem się: „Ojcze Święty, może w czymś pomóc?”. Odpowiedział: „Mnie już nie można pomóc. Mnie już wszystko boli. Ale tak musi być”. Pamiętam to doskonale. To był 2002 rok. Czyli były jeszcze trzy lata przed nami... Przez te ostatnie lata pontyfikatu z abp. Marinim obmyślaliśmy, jak by pomóc Ojcu Świętemu, żeby tak nie cierpiał. Był fotel podnoszony, fotel z opuszczanymi oparciami, winda do konfesji, bo już nie mógł chodzić po schodach… Ani abp Marini, ani ja nie mieliśmy doświadczenia w dbaniu o kogoś z rodziny. Kiedy byłem w Rzymie, wszyscy moi bliscy już zmarli. I  otrzymałem jakby w to miejsce łaskę opiekowania się cierpiącym. Był nim Jan Paweł II, który cierpiał na oczach całego świata.

Jan Paweł II chciał do końca być aktywnym mimo tych cierpień.

– Gdy chorujemy, nie idziemy do pracy. A Ojciec Święty wychodził do celebracji mimo trzęsących się rąk, mimo trudności z opanowaniem niektórych gestów. Piękno zewnętrzne przemija u każdego z nas. Ciągle się starzejemy, ciągle coś jest nam odbierane. Przypominam sobie takie powiedzenie bł. Matki Teresy, że ofiarujemy Bogu to, co od Niego otrzymaliśmy, ale trzeba też umieć ofiarować Mu to, co On zabiera. I w tym zaczynamy być piękni. Janowi Pawłowi II Bóg odbierał  wszystko po kolei: aktor przestał mówić, atleta jeżdżący na nartach, chodzący po górach – nie mógł się poruszać. On to wszystko ofiarował. Wychodził do Mszy, pokazywał się do końca w oknie. Wiedział, że piękno w liturgii nie polega na rzeczach zewnętrznych...

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg